O Robinsonach, takich jak Ty i ja – „Dzień dobry, północy”, Lily Brooks-Dalton

Samotność. Kogo z nas nigdy nie dotknęła? Albo nie dotyka w tej chwili? Nie dotknie jutro, za miesiąc czy rok? Nawet w świecie pełnym ludzi, mając rodzinę czy przyjaciół,  nikt z nas nie może mieć gwarancji, że nigdy nie doświadczy tego dojmującego uczucia. Ono przecież dopada. Od czasu do czasu lub ciągle, mnie, Ciebie czy znajomego. To kwestia czasu, samopoczucia, aury za oknem, szerokości geograficznej. Szczególnie ta ostatnia przyczyniła się do osamotnienia dwójki bohaterów książki, którą dziś pragnę Wam gorąco polecić. Dzień dobry, północy to debiut pisarski amerykańskiej pisarki Lily Brooks-Dalton. Uwierzcie, że jak na debiut pisarski, jest powieścią zaskakująco trafną, boleśnie prawdziwą i naprawdę warto zaprzątnąć sobie nim głowę.

Miał wrażenie, że wszystko, z gwizdami włącznie, patrzy na niego zimno, obojętnie, z dystansu.

Koło podbiegunowe. Dzika tundra pokryta śniegiem, zamieszkana przez wilki i niedźwiedzie polarne. Hulający wiatr, przejmujące zimno, noc polarna i on – Augustine, starzejący się badacz i astronom. Zostawiony przez pospiesznie ewakuujących się w obliczy bliżej nieznanego zagrożenia naukowców, rezyduje w samotności opuszczone obserwatorium gwiazd. Walczący z surowym klimatem, raz po raz roztrząsa swoje niemal przeżyte życie, walczy z demonami przeszłości.

Czasami rozmawiali o domu, o swoich tęsknotach, ale wtedy wstępowali na grząski grunt.

Bezkresny, czarny kosmos. Io – księżyc Jowisza i krążący po jego orbicie, borykający się z bliżej nieustalonych przyczyn technicznych z utratą łączności z Ziemią statek kosmiczny Aether. Na jego pokładzie kilkoro astronautów, w tym Sully. W obliczu niepewnej przyszłości, astronautka przeżywa swoje życie od nowa, walczy z wyrzutami sumienia, wspomnieniami o pozostawionej na Ziemi rodzinie.

Co, prócz patrzenia w gwiazdy łączy i czy cokolwiek połączy tych dwoje?

Wszyscy potrzebujemy czegoś, na co będziemy czekać.

Pod pozornie błahą i niewinną opowieścią kryje się coś, co urzeka już niemal od pierwszych stron powieści – jest to nietuzinkowy klimat odrealnienia, osamotnienia, alienacji, zagubienia, niepokoju i lęku. Każdy z bohaterów na swój sposób walczy z melancholią, wewnętrznym rozdarciem, poczuciem wewnętrznej straty, niespełnieniem. Każdy z nich, choć zupełnie w inny sposób kochał i kochać pragnie. Co warte jest podkreślenia – autorce, w zupełnie prosty i niewyszukany sposób udało się ukazać cały wachlarz przygnębiających uczuć. A ten w jakiś niejasny sposób, samorzutnie przechodzi na odbiorcę. Czytając Dzień dobry, północy mimowolnie współodczuwałam targające bohaterami emocje.

Efekt opisanej samotności wzmacnia surowość i ziąb aury, a także przejmująca cisza przerywana od czasu do czasu wyciem wilka. Jest to kolejny, niekwestionowany walor, o którym warto wspomnieć. Otoczenie jest nad wyraz ascetyczne, a w tej swojej powściągliwości niebywale realistyczne. To oczywiście również ma niebagatelny wpływ na odbiór globalny powieści.

Jeśli chodzi o rozwój akcji, ta ma tutaj drugorzędne znaczenie. Rozwija się więc powoli, co może być odebrane jako nużące. Mnie to jednak nie wadziło, wręcz przeciwnie – podwójnie pozwalało skupić się na warstwie emocjonalnej debiutu pisarskiego Brooks-Dalton, tym bardziej, że całość pozbawiona została przesadnej ckliwości, której w książkach nie lubię. Nie sposób więc się tutaj doszukać rozbuchanych do granic możliwości, infantylnych czułostek. Wręcz przeciwnie – odwołująca się do wewnętrznych rozterek każdego z nas całość przedstawiona została nad wyraz dojrzale i trafnie.

Rzadko zdarza mi się oceniać powieści po okładce, ale w tym przypadku nie powinnam pozostać wobec tego faktu bierna. Historia dwojga Robinsonów urzeka nietuzinkową oprawą, której piękna nie odda niestety nawet najlepsze zdjęcie. Obwoluta nie tylko zachwyca miliardem połyskujących na nieboskłonie drobinek, ale wiernie oddaje ducha samej powieści.

Przyznam szczerze, że jestem tą książką oczarowana. Jest to powieść nad wyraz prawdziwa i ze wszech miar aktualna. Żal ściska mi serce, że gdyby nie rekomendacja pewnego Zaczytanego Mola Książkowego, którego opiniom ufam, sugerując się tylko i wyłącznie krótkim zarysem fabuły, nigdy nie sięgnęłabym po tę pozycję. A to byłaby wielka szkoda. Czasem warto więc zaryzykować i posłuchać dobrej rekomendacji. Wchodzicie w to?

Jednym zdaniem

Niewyszukana fabularnie, jednak niebanalna emocjonalnie opowieść o dwójce zagubionych i samotnych istot. Powieść pełna dojmujących odczuć. Piękna w swej prostocie. Warta lektury!

— Dominika Rygiel
Postawisz mi kawę?
14 komentarzy
1 Polubienie
Poprzedni wpis: O sztuce starzenia się – „Spokój ducha. Co zyskujemy z wiekiem”, Wilhelm SchmidNastępny wpis: Walentynkowy kwiatek – „Flower. Jak kwiat”. Elisabeth Craft, Shea Olsen

Zobacz także

Komentarze

  • Olka

    13 lutego 2017 at 08:40
    Odpowiedz

    Zachęcałaś mnie do tej książki, choć podejmuje dość trudną tematyką. I choć książki po okładce się nie ocenia, to na tę od razu zwróciłam uwagę, właśnie ze względu na świetną oprawę graficzną.

  • Agnieszka - dekozdrowia.pl

    13 lutego 2017 at 08:20
    Odpowiedz

    Hmm, ja też chyba nie sięgnęłabym po tę książkę sugerując się tylko okładką i krótkim opisem. Ale dobrze, że są recenzje odczarowujące pozory - takie jak Twoja. Recenzja zachęca, chociaż przyznam, że teraz, kiedy mam niewiele czasu dla siebie, bardzo wybrednie i ostrożnie wybieram lekturę. Swoją drogą, szacunek za taką liczbę przeczytanych książek przy dwójce dzieci! Podejrzewam, że posiadasz umiejętność szybkiego czytania. :) Mi jej niestety brakuje. Któryś już raz jestem na Twoim blogu i mam coraz większą ochotę wrócić do aktywnego czytania (wstyd się przyznać, ale dawno nie czytałam beletrystyki, ciągle tylko poradniki i poradniki). Co byś poleciła na pierwszy ogień po bardzo długiej przerwie? Dodam, że lubię książki psychologiczne z nutką kryminału. :)

    • Jeśli psychologiczne z kryminałem, to tylko i wyłącznie Charlotte Link ;) "Dom sióstr", "Przerwane milczenie", "Obserwator" itd. :) PS. Umiejętności szybkiego czytania nie posiadam, niestety. Posiadam jednak coś, co zwą bezsennością ;)

    • Zaciekawiła mnie zajawka i tytuł :) wciągająca i nostalgiczna recenzja. Samotność podobno towarzyszy każdemu, tak naprawdę zawsze. Bo nikt nie poza nas rak hak my sami się znamy. Pozdrawiam, Mamatywna!

  • Matka Wielowymiarowa

    11 lutego 2017 at 08:32
    Odpowiedz

    lubię samotność, to znaczy doceniam ja teraz bardzo, bo mam dwojke dzieci i o chwile sam na sam ze soba jest ciezko. Zbyt dluga samotnosci doskwiera, ale kilka chwil w odsobnieniu, wokol jdynie przyroda pomaga porozmawiac ze soba i odkrywac siebie. Karol Andras

    • Akurat w tej książce nie chodzi o tego typu, zdrową i egoistyczną samotność, którą ja - matka także dwójki - doceniam. To powieść, która roztrząsa problem zagubienia w świecie, separacji z bliskimi, poczucia beznadziejności i odczucia, że nic się nam globalnie w życiu nie udało.

  • MintElegance

    11 lutego 2017 at 08:29
    Odpowiedz

    kojarzę z Instagrama jak zachwycałaś się okładką tej książki:)

  • Książka Do Plecaka

    10 lutego 2017 at 17:23
    Odpowiedz

    Czytałem już dużo pisarskich debiutów. W wielu przypadkach jest to zdecydowaną zaletą książki, że została napisana przez debiutanta, ponieważ autor ma jeszcze ,,świeży umysł", pisze z serca, a nie na siłę. Nie stara się przypodobać na siłę potencjalnym czytelnikom. Z tego co przeczytałem w powyższej recenzji, lektura wydaje się być wielce interesująca. Z pewnością skłania do refleksji...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O mnie

Z wykształcenia romanistka. Z zamiłowania czytelniczka. Pełna skrajności. Z jednej strony pielęgnująca w sobie ciekawość i wrażliwość dziecka, z drugiej krytycznie patrząca na świat.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Odwiedź mnie na

Bookiecik na YouTube

Najnowsze wpisy
Kalendarz
kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930  
Najbardziej popularne
Najczęściej komentowane
Patroni
Archiwum