Jeśli ktoś prześledziłby książki w mojej domowej biblioteczce, spostrzegłby, że mam słabość do kilku nazwisk. Nad wyraz cenię sobie Steinbecka, Kunderę czy Cabrégo. Wśród nazwisk obok których nie jestem w stanie przejść obojętnie – ba!, które wywołują u mnie szybsze bicie serca – jest niewątpliwie Nabokov. Po jego książki – choć do łatwych w odbiorze nie należą – sięgam z niegasnącym zapałem. To właśnie nabokovski sposób postrzegania świata i sposób utrwalania ulotnych detali sprawia, że w przypadku autora kontrowersyjnej Lolity, mój apetyt rośnie w miarę jedzenia: im więcej książek Rosjanina przeczytałam, tym więcej ich łaknę.
Gdyby Martin kiedykolwiek myślał o zostaniu pisarzem i nurtowała go pisarska zachłanność (…), ów odwieczny lęk, który zmusza człowieka, by utrwalił ten czy ów ulotny detal, być może owe rozprawy (…) wzbudziłyby w nim zazdrość i chęć napisania tego samego, tyle że lepiej.
Fabuła Splendoru toczy się jednowątkowo i obejmuje życie Martina Edelweissa, dorastającego w Petersburgu młodego mężczyzny. Miotający się egzystencjalnie Martin, poszukuje życiowego celu poprzez podróże. Przemieszczając się pomiędzy kolejnymi europejskimi miastami, prócz odpowiedniego dla siebie kierunku studiów, próbuje odnaleźć drogę do serca Soni. Szlak wiodący ku szczęściu jest jednak wyboisty i niejednoznaczny. Pobierając wykształcenie w Cambridge, Martin zaprzyjaźnia się z uzdolnionym literatem – Darwinem. Przyjaźń ta staje się jednak przeszkodą w realizacji matrymonialnych marzeń oraz przyczynkiem do realizacji ryzykownego choć heroicznego kroku przez Martina: nielegalnego przekroczenia granicy Związku Radzieckiego.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że okrzyknięty najbliższą wzorom klasycznej powieści rosyjskiej Splendor, to jedna z łatwiejszych (zarówno kompozycyjnie jak i językowo) w odbiorze książek Nabokova. Nic jednak bardziej mylnego. Owszem, pozycję czyta się dosyć łatwo, w porównaniu z Lolitą, Obroną Łużyna czy Adą jest bardzo przystępna. Jak to jednak u Nabokova bywa, rozkwitająca powoli, wręcz powierzchowna fabuła, w miarę upływu kolejnych stron nabiera rozmachu, by na samym końcu ukazać swojego głębsze dno wraz z całym wachlarzem i mnogością swych interpretacji. Kolejno ukryte przez autora wskazówki i gierki słowne nabierają znaczenia i dają czytelnikowi do myślenia, zmuszają go do kartkowania książki ponownie, do poszukiwania zagubionych podczas lektury a jednak ważnych dla interpretacji lektury wskaźników.
W ogóle miał trudności z pisaniem listów: bo jak na przykład opisać ten zamącony, dość nieudany i niemiły dzień? (…) Nagle wyobraził sobie listonosza brnącego po śniegu; śnieg chrzęścił i zostawały w nim niebieskie ślady. Tak to opisał: „Listonosz przyniesie ten list. U mnie pada”. Po chwili zastanowienia wykreślił listonosza i zostawił tylko deszcz. Adres wykaligrafował starannym, czytelnym pismem (…). Niechcący zrobił kleksa w rogu koperty i długo mu się przyglądał spod zmrużonych powiek, a w końcu przerobił go na czarnego kota widzianego od tyłu.
To, co jest jednym z głównych powodów dla których sięgam po prozę Nabokova to jego ironiczny dystans do opisywanych przez siebie scen. Jego kpiarski sposób kreowania rzeczywistości jest subtelny i wyważony. Komizm dodaje mu uroku i swego rodzaju figlarności, rozmiękcza językową intensywność tekstu. Bo typowo nabokovskiej powagi i ciężkości nawet w Splendorze nie brakuje. Autor, czego dał dobitny dowód Lolicie, lubi bawić się fonetyką:
(…) Ziłanow (…) kroił chleb z tą samą pasją co dawniej.
– Słyszałem – chrup, chrup – że Gruzinow jest w Lozannie. Nie spotkałeś – chrup – go tam?
a stosowanie pełnych poetyckości opisów to jego drugie ja. Prócz filologicznego piękna i odwołań do romantycznych twórców (np. Byrona) nie boi zachwycać się brzydotą. Lingwistyczna harmonia oraz językowe zabawy przeplatają się więc z zapachem uryny czy węgla. Całość daje ciekawą, niejednorodną mieszankę, którą kocham i chłonę całą sobą.
Patrząc przez pryzmat całej twórczości pisarza, Vladimir Nabokov jest autorem specyficznym, z charakterystyczną manierą pisania. Jest niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju. Czytelnik odczuje ją również w Splendorze. Czy ją pokocha? No cóż, uczucie to może nie być miłością od pierwszego wejrzenia. Pisarz jest wymagający i takich też czytelników zapewne przyciąga. Zmusza odbiorcę do współpracy i czytelniczej dojrzałości. Jeśli takim się postrzegasz i nie boisz się podążać za szlakiem wytyczonym przez autora, to wznowiona przez wydawnictwo MUZA pozycja rosyjskiego pisarza będzie nie tylko strzałem w dziesiątkę, ale pierwszym krokiem by nadać sobie osobistego, czytelniczego splendoru.