Rok był 1972, kiedy to leciwy już (przeszło pięćdziesięcioletni) pracownik administracji państwowej, niejaki Richard Adams, wybrał się z dwiema małymi córeczkami na jedną z wielu samochodowych przejażdżek. Latorośla poprosiły ojca, by ten, opowiedział im jakąś ciekawą historię. Tak oto absolwent Uniwersytetu Oksfordzkiego rozpoczął pracę nad jedną z najgłośniejszych oraz nietypowych publikacji przeznaczonych dla młodzieży. Powstaje jednak pytanie, czy uwielbiane przez miliony czytelników na całym świecie „Wodnikowe Wzgórze” to rzeczywiście literatura skierowana do młodego odbiorcy? Na to i kilka innych pytań postaramy się odpowiedzieć w kolejnej odsłonie Między Wenus, a Marsem, gdzie ponownie ruszamy tropem klasyki, tym razem jednak w bardziej baśniowych klimatach. Zapraszamy do lektury tekstu o dłuuuugich uszach i skocznych skokach. Tylko, jeśli łaska, nie chowajcie się do norek.
ZARYS FABUŁY
Ona: Dzisiejsza wzięta przez nas pod lupę powieść zaczyna się zupełnie niepozornie. W jednej z królikarni w mieście Sandleford następuje przełom. Spokojne i niczym niezmącone życie króliczej rodziny przerywa pewne złe przeczucie, przeczucie, jakie ogarnia jednego z jej członków – królika Piątka. Piątek jest bowiem święcie przekonany, że królikarni grozi ogromne niebezpieczeństwo…
On: W związku z czym postanawia ostrzec “Wielkiego Królika” (dla uproszczenia powiedzmy, że jest to “król” całej społeczności), by czym prędzej opuścić królikarnię, zanim nastąpi zagłada. Odprawionemu z kwitkiem Piątkowi, do ucieczki udaje się namówić jedynie swego brata – Leszczynka oraz zaledwie garstkę pozostałych królików. Wszyscy razem wyruszają w pełną przygód podróż po nieznanym dla nich świecie, w poszukiwaniu “Ziemi obiecanej”, czyli, rzecz jasna, tytułowego Wodnikowego Wzgórza.
ODCZUCIA TOWARZYSZĄCE LEKTURZE
On: Zanim opowiem o uczuciach, które towarzyszyły mi w trakcie lektury, zacznę może od tego co przed nią. Tym razem to ja wybrałem pozycję do naszego wspólnego tekstu, a wybór padł na „Wodnikowe Wzgórze”. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, iż tytuł ten wielokrotnie przewijał mi się podczas czytania dzieł innych autorów, którzy zadziwiająco często nawiązywali do utworu Richarda Adamsa, stawiając go za wzór. Pewnego dnia postanowiłem wreszcie sięgnąć po omawianą właśnie książkę. Kiedy zamówiona przesyłka dotarła, dopiero wtedy uświadomiłem sobie w pełni, że oto trzymam w dłoniach powieść, której bohaterami są króliki! K. R. Ó. L. I. K. I.! Wówczas wkradła się niepewność. „Książka o królikach? Czy to wypali?” – pytałem sam siebie. W moim czytelniczym życiu była to zaledwie druga lektura, w której głównymi bohaterami są zwierzęta. Pierwsza to „Folwark zwierzęcy” Orwella, który wspominam bardzo dobrze, jednak zasadnicza różnica jest taka, iż dzieło autora „Roku 1984” w założeniu skierowane było do dorosłych tudzież starszej młodzieży, tymczasem Brytyjczyk napisał „Wodnikowe Wzgórze” dla swoich małych córeczek (do czego jeszcze w tekście wrócimy). Tak więc zanim w ogóle zabrałem się za utwór Adamsa, przeleżał on na półce przeszło rok, z obawy, iż okaże się lekturą zbyt „dziecinną”.
Co mogę powiedzieć o odczuciach towarzyszących mi z upływem kolejnych rozdziałów? Przede wszystkim, okazało się, że wszystkie wcześniejsze obawy były bezpodstawne. Dla kogo tak naprawdę przeznaczone jest „Wodnikowe Wzgórze” zastanowimy się za chwilę, póki co powiem jedynie, że kierowała mną ciekawość dotycząca dalszych losów gromadki Uszatków. Na wyróżnienie zasługuje również tempo prowadzenia akcji. Nie było czasu na nudę, ale o tym za momencik. A u Ciebie jak, Dominiko?
Ona: Hm… Niby to co mówisz jest zgodne z prawdą, ale… No właśnie. W moim przypadku nie do końca zagrało. Początkowa fascynacja książką rozmyła się wraz z kolejnymi, zaskakującymi i nieprzewidzianymi przygodami naszych królików. Jak dla mnie działo się odrobinę za dużo i za szybko. Ale o tym opowiem może jednak dalej. Wracając do meritum – książkę odebrałam bardzo pozytywnie, początkowo chłonęłam naprawdę z zapartym tchem. Moje odczucia? Podziw. Podziw, iż przeciętną historię przygodową o królikach można napisać aż z takim rozmachem. Na dodatek w sposób błyskotliwy operując językiem, nie zapominając jednocześnie o intrydze. Jest przecież wciągająca, frapująca. Dodatkowo? Niedowierzanie. Z czego wynikało? O tym w następnym punkcie, gdyż moje wyjaśnienia w znacznym stopniu dotyczą jednego z główniejszych, w moim odczuciu, walorów dzieła Adamsa.
WALORY POWIEŚCI
Ona: Niezaprzeczalnym i jak dla mnie jednym z głównych plusów “Wodnikowego Wzgórza” jest sama społeczność królików. Nie wierzyłam, że zwykła książka traktująca o ich przygodach może być nie tyleż barwna, co inteligentna. W przypadku tej powieści stadko królików tożsame jest bowiem z małą, ale jakże dojrzałą społecznością, ich zachowania są rozmyślne, nad wyraz ludzkie. Do tego stopnia, że podczas lektury zapomina się o tym, iż mamy do czynienia ze zwierzętami. Ich odruchy i zachowania są spersonifikowane, społeczna hierarchia zwierząt zachowana. Zabieg ten bardzo przypadł mi do gustu.
On: Prawdopodobnie właśnie z tego powodu “Wodnikowe Wzgórze” uważane jest za klasykę i wyróżnia się nawet na tle swego, niezwykle płodnego gatunku literackiego.
Ona: Nie wiem jak Tobie, Przemku, ale mnie wyjątkowo podobały się również opisy przyrody. Sposób przedstawienia pagórków po których hasają nasi bohaterowie, tych, poza zasięgiem ludzkich dźwięków, z dala od zgiełku. To miejsca tak naprawdę nam odległe, odludne, odurzająco piękne jednak. Takie, za którymi się tęskni. Sposób ich zilustrowania niesie za sobą jakieś bliżej nieokreślone odczucie smutku, czy ja wiem?, może po prostu tęsknoty?
On: Oczywiście zgadzam się z zachwytami odnośnie opisów przyrody. Generalnie rzecz biorąc opisy, a dokładnie: bardzo szczegółowe opisy, tak przyrody co i samych bohaterów stanowią największą siłę tej książki. W zasadzie nie mogło być inaczej, skoro mówimy o powieści dotyczącej, bądź co bądź, króliczej wędrówki. W zasadzie wypada mi się tylko podpisać pod Twoimi słowami, Dominiko. Od siebie dodam jedno słowo, które w zasadzie sumuje wszystko co tu napisaliśmy. Tym słowem jest… “wyobraźnia”.
Ona: O, właśnie to! Wyobraźni autorowi nie można odmówić.
MANKAMENTY POWIEŚCI
On: Mankamenty? Największy według mnie nie dotyczy treści, a wydania. I tu broń Boże, nie chcę narzekać, ponieważ posiadane przez nas wydanie „Wodnikowego Wzgórza” jest przepiękne! Twarda oprawa, wygodna czcionka oraz układ rozdziałów, a oprócz tego jeszcze ilustracje! Teoretycznie – książka marzenie! Tyle tylko, że… strasznie nieporęczna! Nie wiem co miało na to największy wpływ, bowiem nie raz czytywałem lektury gabarytowo potężniejsze, jednak tę konkretną wyjątkowo źle mi się trzymało. Być może to moja odosobniona opinia.
Co zaś tyczy się samej treści to w zasadzie nie jestem w stanie przyczepić się do czegoś konkretnego, według mnie wszystko zostało tu świetnie przemyślane, być może skróciłby niektóre z rozdziałów, to wszystko.
Ona: Ja powtórzę niestety to, o czym mówiłam już na samym początku. Dla mnie największym mankamentem była zbyt barwna fabuła. Wiem jak dziwacznie to brzmi, od książek oczekujemy przecież żywej akcji, żwawego tempa i zero nudy. Dla mnie dzieje się tutaj jednak zbyt wiele na raz, w sumie, co tu ukrywać, dzieje się coś cały czas. Brak tutaj miejsca na złapanie oddechu, na własne przemyślenia. Ten fabularny koloryt wzbogacony został dodatkowo wymyślonym słownictwem, którym gdzieniegdzie posługują się bohaterowie. To nie ułatwia sprawy, a dodatkowo ukwieca już i tak ten nadto bogaty fabularny korowód.
Odnosząc się jeszcze do Twojego zdania dotyczącego wydania powieści. Zgadzam się, jest wydana w sposób zjawiskowy, złocenia, kolorowe, baśniowe ilustracje autorstwa Aldo Galliego, wszystko to przyćmiewa jednak nieporęczny format. Książka ciąży i uwiera, poniekąd odbierając przyjemność z lektury. Oj, wychodzi ze mnie jakiś straszny malkontent…
On: Bez przesady, że taki od razu straszny. Widziałem większych ;)
SCENA, KTÓREJ NIE ZAPOMNĘ
Ona: Nie potrafię wyrzucić z pamięci fragmentu, kiedy ranny zostaje Ostrzeń. Krwawiącemu i cierpiącemu zwierzęciu z niesłychaną niemal empatią pomagają Piątek i Srebrny. Scena ta dodaje otuchy, tym większej, iż towarzyszy jej bardzo budująca rozmowa dotycząca przyjaźni z innymi zwierzętami. Ludzie mogliby się z niej wiele nauczyć ;)
On: A ja tutaj zaskoczę i powiem, że… nie mam takiej sceny. I to zarazem i zaleta i wada tej powieści. Z jednej strony plusem jest fakt, że na przestrzeni tych ponad 500 stron autor utrzymuje stały, wysoki poziom. Wada jest z kolei taka, że – przynajmniej w moim odczuciu – nie było tu “momentu wow”, takiego, że wbiło mnie w fotel. Naprawdę nie jestem w stanie podać sceny, której nie zapomnę. Mogę jedynie nadmienić, że bardzo podobały mi się rozdziały dotyczące El-ahrery, ludowego bohatera wszystkich królików. Te właśnie, jakby odrębne rozdział, za każdym razem czytało mi się z niekłamaną radością.
Ona: To ja Ciebie też zaskoczę. Akurat te rozdziały najbardziej mnie denerwowały ;-)
On: Rzeczywiście zaskoczyłaś, zwłaszcza, że te właśnie rozdziały były częścią składową wychwalanej przez Ciebie, Dominiko,króliczej społeczności ;) Nic to jednak nie szkodzi, w tym przecież tkwi urok naszego cyklu – na różnicach Między Wenus, a Marsem ;)
JĘZYK I STYL / DLA KOGO TO KSIĄŻKA?
On: No i wracamy niemal do samego początku tekstu i pytania – do kogo skierowana jest to książka. Teoretycznie wydawałoby się, że do dzieci, mamy tu przecież króliczki, podróż, przygody, a i z założenia autor napisał tę powieść dla swoich małych córek. Jako, że z nas dwojga tylko Ty Dominiko posiadasz dzieci, być może łatwiej będzie Ci się wypowiedzieć w tym temacie. Z mojej perspektywy mogę jedynie przypuszczać, że daleko „Wodnikowemu Wzgórzu” do bajeczki czytanej przed snem. Nie ma tu co prawda scen, mogących spowodować płacz u – dajmy na to – sześciolatka, są jednak takie, które mogą wywołać niepokój (tak przynajmniej mi się wydaje). Dodatkowo – język i styl również nie należą do najłatwiejszych. Sporo tu wymyślonych przez autora (i czasami trudnych do wymowy) słów, to po pierwsze. Po drugie zaś, pomimo przekazywania cennych wartości, książka ta jest…hmmm.. nie wiem jak dokładnie to opisać… powiedzmy, że spowija ją aura jakiegoś nieopisanego smutku. Być może Tobie Dominiko, lepiej uda się rozwinąć wątek, o ile oczywiście podzielasz moje zdanie.
Ona: Mam mieszane uczucia w stosunku do tego, jak ta powieść została sklasyfikowana. Jak dla mnie książka ta jest zdecydowanie dla starszego wiekiem, dojrzalszego odbiorcy, aniżeli przeciętnego kilkulatka. Napisana została w dość hermetycznym stylu. Jak wspominaliśmy wcześniej, nie brak tutaj wymyślonego na potrzeby książki słownictwa, które przypomina nowy, jakby nie patrzeć, obcy język. Zabieg ten w znacznym stopniu utrudnia swobodny odbiór treści. Co nie oznacza, że sama fabułą nie spodoba się młodszemu czytelnikowi. Jak już wspominaliśmy wyżej, jest wyjątkowo barwna, to książka w znacznej mierze przygodowa, myślę więc, że dawkowana fragmentarycznie miałaby szansę powodzenia, ale raczej u starszych dzieci.
On: Amen.
Tytuł: Wodnikowe Wzgórze
Autor: Richard Adams
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2016
Przekład: Krystyna Szerer
Ilość stron: 525
Komentarze
Natalia
Brzmi na tyle ciekawie, że zapisuję do ulubionych. Przyjdzie na nią czas za 3 książki :) Aktualnie czytam The spirit of Rose-Noëlle i pozostaję w klimatach survivalowych :)
Babcia Gawędziarka
Od dłuższego czasu przymierzam się do tej powieści, a że jest tak pięknie wydana, to planowałam ją zakupić. Myślałam, że będę mogła ją podczytywać swoim przyszłym dzieciom, ale z tego, co mówicie, chyba się nie nada jako "bajka na dobranoc" :) W każdym razie sama chętnie przeczytam!
wielopokoleniowo
Myślę, że przeczytałabym tę powieść z czystej ciekawości ;-)