Chaos tożsamościowy – „Powiedzmy, że Piontek”, Szczepan Twardoch

Trudno nie łączyć najnowszej powieści Szczepana Twardocha z jego wcześniejszymi utworami. „Powiedzmy, że Piontek” to narracja mocno do nich przystająca zarówno stylistycznie jak i tematycznie. Paralelizm ów może zainteresować fanów pochodzącego ze Śląska pisarza, szukających zaś w literaturze świeżości, innowacyjności czy po prostu nowej energii, proza ta może mocno rozczarować. Nie jest to bowiem utwór, którym autor zabierze czytelnika w nieznane dotąd światy czy przed którym odkryje nowe lądy. Wręcz przeciwnie, porwie w podróż w znane już rewiry, na dodatek w dość rozczarowującym stylu. Tym samym, „Powiedzmy, że Piontek” okaże się li jedynie bezpieczną literacką przystanią, z wyraźnym autobiograficznym zabarwieniem. Szczepan Twardoch nigdy nie ukrywał, że w swoich powieściach zazwyczaj pisze o sobie. Nigdy jednak wcześniej nie dał temu świadectwa tak bardzo oczywisty, bezceremonialny i bezpośredni sposób.

To powieść składającą się z trzech odrębnych wątków. W każdym z nich narratorem pozostaje Erwin Piontek. Do głosu dojdzie zatem Erwin Piontek – emerytowany górnik, realizujący marzenie, by opłynąć świat bez zawijania do portów. Zrobi to w dosyć nieoczywisty sposób, dryfując żaglówką wokół Zalewu Rybnickiego. Drugi z Erwinów Piontków żyć będzie u progu XX wieku w Niemczech, gdzie, choć marzenie o pozostaniu marynarzem okaże się żywe, zaciągnie się na ochotnika do afrykańskich Schutztruppen i czas spędzać będzie głównie na pustyni. Trzecia odsłona Erwina Piontka okaże się sobowtórem dyktatora Ludowego Państwa Polskiego, kraju powstałego po 2028 roku w Europie, będącego konsekwencją wcześniejszego ataku zbrojnego Rosji i Białorusi.

Szczepan Twardoch eksperymentalnie splata ze sobą poszczególne wątki i światy, bawiąc się tym samym z czytelnikiem, zwodząc go na manowce. Próżno nie nazwać owej konwencji schizofreniczną. Rozszczepienie osobowościowe Erwina Piontka pozostaje nakreślone w sposób jaskrawy lecz ułudny. Ta swego rodzaju aberracja tytułowej postaci, jej multiplikacja pozostają w opozycji do postaci narratora – Szczepana Twardocha, która dojdzie w pewnym momencie do bezpośredniego głosu, co wprowadzi dodatkowy chaos tożsamościowy. „Powiedzmy, że nie ma w ogóle żadnego świata, że jesteśmy tylko snem pustki”, padnie w tekście konstatacja, która bezceremonialnie zdefiniuje ów powieściopisarski eksperyment, w którym to nie ważne jest uniwersum, ważne zaś zapętlające się ego, pozostające w odseparowaniu zarówno od czasu jak i przestrzeni.

Eksperyment udany? Biorąc pod uwagę zamknięte w tekście filozoficzne rozważania na temat człowieka, a dokładnie jego umiejscowieniu w czasoprzestrzeni oraz tożsamościową umowność, potencjalność własnego „ja”, tym samym zaś jednostki, można orzec, że tak. Pisarz z Pilchowic snuje bowiem interesujące refleksje dotyczące dryfowania bytu ludzkiego wraz z całym tożsamym mu bagażem marzeń, pragnień i doświadczeń w świecie oderwanym od pojęcia czasu czy przestrzeni. Twardoch odnosi się tutaj do pewnej iluzorycznej stałości, odczucia tożsamościowego constans, które potencjalnie definiują tytułowego Piontka niezależnie od okoliczności, w których przyjdzie mu żyć.

W obrębie rozważań Ślązaka znajdzie się również osamotnienie jednostki, uwikłanej w relacje międzyludzkie, niezależnie czy skupione w obrębie rodziny (przypadek Erwina Piontka z pierwszej części, dla którego małżeństwo z Mariką i bycie ojcem okażą się opresyjne, pozostaną ewidentną przeszkodą w realizacji jego młodzieńczych marzeń i celów pozostania żeglarzem) czy też społeczeństwa konsumpcyjnego (Erwin z części trzeciej, punktujący przykładowo ludzi epoki Instagrama oraz agencji reklamowych sprzed przewrotu roku 2028). Dodatkowo odnajdziemy wątek alienacji i problematyki braku możliwości odnalezienia się w galopującym społeczeństwie, zagubienia (Erwin z części drugiej).

Prócz snucia refleksji dotyczących miejsca człowieka w świecie oraz definiowania jego tożsamości, niezależnie czy polskiej, śląskiej czy też niemieckiej, Twardoch w narrację wplata wątek wojny w Ukrainie oraz dyktatury rosyjskiej. W dobie współczesności, myśl ta, jakkolwiek nie będąca aktualna, pozostaje finalnie motywem wplecionym w tekst usilnie, wzorem wpisania się we współczesne trendy, koniecznością odautorskiego komentowania sytuacji politycznej. Dotyczy to przede wszystkim części trzeciej, stylizowanej w znacznej mierze na political fiction, nieprzystającej do wcześniejszych dwóch części książki. Wespół zaś z odniesieniami chociażby do kolekcji zegarków bohaterów, do których sam autor – czego nigdy nie ukrywał – również ma słabość oraz rażącym zaznaczeniem obecności narratora – Twardocha na froncie (wszak Szczepan Twardoch –  autor na froncie w Ukrainie regularnie bywa), pozostaje dość ewidentną i natarczywą autopromocją. Ta może męczyć, zwłaszcza jeśli po książkę sięga się w formie audio, czytanej, co nie dziwi w tej sytuacji – w większości także przez samego pisarza.

Równie kontrowersyjny okazać może się język. Bardzo „twardochowski”, przystający wcześniejszym powieściom jak „Chołod” czy „Pokora”, napisanym w specyficznym stylu, z manierycznymi, zapętlającymi się frazami „ale to nie ma znaczenia”,  „ale to już ma znaczenie” czy też „ale to bez znaczenia”. Wstawki owe z automatu każą stawiać najnowszą w dorobku Ślązaka powieść w jednym szeregu z wcześniejszymi utworami prozaika. Dla lubiących ten specyficzny styl, historia ta może być traktowana jako uzupełnienie czy też kontynuację opowieści o Aloisie Pokorze, którego również odnaleźć można na kartach najnowszej historii Twardocha. To poniekąd wpisuje się w pewien narracyjny, śląski cykl, tym bardziej, że w najnowszej książce nie brak tekstów stricte po śląsku, choć także i w tym aspekcie odczuć można pewien niedosyt.

Bo powieść ta pozostawia po sobie odczucie nienasycenia. Dla osób, które zaczynają znajomość z twórczością Twardocha tą pozycją, zarówno jej tematyka jak i sam styl okazać mogą się bowiem problematyczne. Motyw przewodni okaże się w takim przypadku niezrozumiały i chaotyczny, w trzeciej części niezasadnie stylizowany na tekst filozoficzny. Styl zaś okaże się sztucznie napompowany. Autorowi, mimo wydumanego i podniosłego tonu wypowiedzi, nie udało się bowiem uniknąć szablonowości czy  popadania w leksykalny banał. Bohaterowie tonąć będą bowiem w „oceanie rozczarowania” a w ich cierpieniu zapłonie „iskra, tak nagła, jak nagła była światłość z nieba (…)”, pod wodą egzystować będą „czarne stworzenia” żyjące „ciemne życia”, człowiek zaś „stanie się pokarmem ciemnych stworzeń, kiedy przyjdzie czas wielkiej uczty”. „Powiedzmy, że Piontek” literacką ucztą jednak, ku mojemu rozczarowaniu, nie będzie. To historia tematycznie wyjątkowo wtórna i niespójna, z rażącymi kalkami leksykalnymi, których zdecydowanie można było uniknąć.

Tytuł: Powiedzmy, że Piontek
Autor: Szczepan Twardoch
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2024
Ilość stron: 254

Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Literackim

Postawisz mi kawę?
0 komentarzy
5 Osób lubi to
Poprzedni wpis: Bookiecik zapowiedzi – czerwiec 2024Następny wpis: „Oczy Mony”, Thomas Schlesser

Zobacz także

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O mnie

Z wykształcenia romanistka. Z zamiłowania czytelniczka. Pełna skrajności. Z jednej strony pielęgnująca w sobie ciekawość i wrażliwość dziecka, z drugiej krytycznie patrząca na świat.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Odwiedź mnie na

Bookiecik na YouTube

Najnowsze wpisy
Kalendarz
czerwiec 2024
P W Ś C P S N
 12
3456789
10111213141516
17181920212223
24252627282930
Najbardziej popularne
Najczęściej komentowane
Patroni
Archiwum