Czytam z dwóch powodów. Primo, by przenieść się dosłownie i w przenośni w inny wymiar. Secundo, by móc delektować się możliwościami języka. Być może się z tym urodziłam. A może nabywam tej maniery wraz z każdą kolejną pozycją, po jaką sięgam. Jedno jest pewne: lubię pławić się w słowach, rozpływać na widok związków frazeologicznych, niebagatelnych epitetów i lingwistycznych możliwości kolejnych autorów. Biorąc pod uwagę powyższe oraz po zapoznaniu się z różnorakimi recenzjami książki, z Symfonią bieli autorstwa brazylijskiej autorki Adriany Lisboa, wiązałam naprawdę spore nadzieje. Bo przecież literatura może brzmieć. I może mieć smak. A nawet zapach. Symfonia w bieli, już na pierwszy rzut oka sugeruje, że… można jej słuchać. Piękna okładka poddaje myśl, że wnętrze, które skrywa będzie eteryczne, ulotne, kobiece… po prostu piękne. Czy tak w rzeczywistości jest?
I tak. I nie.
Fabuła powieści opiera się na splatających się ze sobą losach trójki bohaterów: sióstr Clarice i Marii Inês oraz Tomása. W odniesieniu do szarej rzeczywistości w jakiej się znaleźli, cechuje ich jedno: dławiąca gula rozgoryczenia w gardle. Drugim „ja” młodości są jednak marzenia. To one pozwalają im przeć naprzód, iść wbrew wyznaczonemu przez społeczeństwo nurtowi, pod prąd narzuconym odgórnie konwenansom. Ich wybory nie zapewniają im szczęścia, wręcz przeciwnie – po części spychają na życiowy margines. Adriana Lisboa nie osądza jednak bohaterów, winą obarcza między innymi ich trudne dzieciństwo.
W niniejszej powieści dwie rzeczy urzekają pięknem i wyrafinowaniem. Po pierwsze, jest to nielinearna, pełna niedopowiedzeń fabuła. Autorka zarzuca czytelnika skrawkami i szczątkami historii, zmusza do wykonania samodzielnej pracy i poukładania poszczególnych elementów razem celem poznania losów bohaterów w całości. Do łatwych zadań to nie należy, książkę cechuje sporo niedomówień. Ten, być może męczący zabieg, ma jednak swój urok. Z przeciętnej książki czyni powieść, która zmusza do myślenia. To co urzeka ponadto, to wyróżniający się język i styl. Te swoiste literackie puzzle napisane zostały w sposób nietuzinkowy. Zanim napiszę kolejne zdanie, jeszcze raz muszę powtórzyć to, co już zaznaczyłam we wstępie – uwielbiam książki, które przepełnione są niespotykanymi epitetami, finezyjną stylistyką i zabawą słowem. Często zdarza mi się takie wybierać, jeszcze częściej w nich rozpływać i podziwiać talent pisarski autorów. W tym jednak przypadku, sposób na nakreślenie powieści, mocno mnie zmęczył. Dlaczego?
SZTUCZNOŚĆ.
Czułam ją już od samego początku. Czasem mniej, znaczy więcej. W tym przypadku to się niestety sprawdza. Powieść jest przeładowana stylistycznie, chaotyczna, brakuje jej artystycznego wyważenia. Trochę tak, jakby autorka usilnie próbowała wcisnąć mi tandetną, pozłacaną, bogato zdobioną broszkę, twierdząc, że to kunsztowne, złotnicze arcydzieło. Nadal, pomimo zdobień, będzie czuło się amatorskość wykonania. Trochę szkoda, tym bardziej, iż „Symfonia w bieli” nie jest powieścią złą. Wręcz przeciwnie.
Ona i jej mąż dobrze ze sobą żyli, z wyboru. Równowaga z uśmiechami, bez seksu, bez serdeczności i krótkich pocałunków, z urządzeniami klimatyzacji, bez piesków, bez pragnienia, z piżamami i koszulami, których już się nie ściągało, z tym samym łóżkiem, podzielonym (nie dzielonym). s. 35
Dzieło Adriany Lisboa jest książką niebywale prawdziwą. To słodko – gorzka opowieść o dążeniu do szczęścia, nawet jeśli miałoby być pozorne. To również historia o sprawiedliwości i woli zemsty, smutny dowód na to, że przemilczane krzywdy prędzej czy później wypłyną na wierzch pociągając za sobą winnych. I być może nie ma niczego odkrywczego w nakreślonej przez Brazylijkę opowieści. Rodzinne dramaty, pogoń za miłością, chęć dążenia do poczucia szczęścia przewijają się w co drugiej powieści obyczajowej (i nie tylko). Najwidoczniej jest to „wdzięczny” i nadal niewyczerpany temat. Tym lepiej więc, że autorce udało się w dosyć oryginalny sposób zawrzeć je w ramach swojej powieści. Szkoda, że powieściopisarka nie czuje się na tej niwie pewnie a całość wyszła po prostu nienaturalnie.
Życie jest wielkim zszywaniem konkretnych chwil i wszystkich gestów, nieskończonością. s. 48
Mam w sobie coś lirycznego. Być może więc dlatego w książkach szukam słów, które mnie poruszą, ba!, nawet zabolą. Symfonia w bieli, pomimo swoich wad oraz faktu, iż okazała się zupełnie inna, aniżeli oczekiwałam na początku (lekkości, na jaką liczyłam nie znajduję w niej wcale), nosi w sobie pewną gorycz i życiową prawdę. Dlatego też, w chwili gdy wyciągam średnią, uznaję, że mi się podobała. Nawet bardzo. I choć sceptycznie podchodzę do zaproponowanych przez autorkę artystycznych zabaw piórem, uznaję, że książka jest naprawdę warta uwagi. Znacząco wyróżnia się spośród morza innych, podobnych tematycznie. Jest zdecydowanie ponadprzeciętna. A to znaczny jej atut. To co? Przeczytacie?