Camille ma szesnaście lat gdy łapie ją grypa. Wskazania lekarzy są standardowe przy tego typu zachorowaniu: odpoczynek w łóżku i paracetamol na zbicie gorączki. Ta, z każdą godziną rośnie nieubłaganie, lekarstwa nie są w stanie uśmierzyć narastającego bólu mięśni. Spanikowani rodzice zabierają córkę do szpitala. Na oddziale ratunkowym zalecenia są podobne – leki przeciwgorączkowe i odpoczynek. Zrozpaczona rodzina wraca pokornie do domu, Camille kładzie się w swoim pokoju. Czekają na regres. Nie doczekują. W wigilię Bożego Narodzenia dziewczynka umiera.
Nie możesz zabronić ptakom smutku, by latały nad twoją głową, ale możesz zabronić im, by uwiły gniazdo w twoich włosach.
Co może w takiej sytuacji począć zrozpaczona matka? Opcji jest wiele, jednoznacznego wyjścia z sytuacji nie ma. Upust emocjom można dać w różny sposób. Można popaść w depresję. Ewentualnie w paranoję. Tudzież w odrętwienie i apatię. Można rozpaść się na tysiąc kawałków. Można oszaleć. Można popełnić samobójstwo. Można od razu umrzeć częściowo, lub obumierać powoli. Można pogrążyć się w chaosie, rzucić się w wir pracy. Można wszystko z osobna, albo poniekąd wszystko razem. Można napisać list pożegnalny do Zmarłej. Sophie Daull, francuska aktorka teatralna podjęła właśnie tę próbę pogodzenia się z losem. Napisała przejmującą relację z najcięższych dni swojego życia. Tak powstała Camille, moja ptaszyna.
Książka ta to opis czterech ostatnich dni życia Camille, sprawozdanie z walki z postępującą chorobą nazwaną przez lekarzy niewinnie – grypą. To raport z pierwszych chwil odrętwienia tuż po odejściu ukochanego dziecka, druzgoczący opis procedur koniecznych do przeprowadzenia autopsji celem wykrycia prawdziwej przyczyny zgonu dziecka. To również przyjrzenie się z bliska przykrym obowiązkom rodzica wynikających z przygotowania pogrzebu najbliższej sercu osoby oraz próba pogodzenia się ze wstrząsającym raportem z sekcji zwłok, z którego wynika, że przyczyną śmierci dziewczynki było zakażenie organizmu bakteriami z rodziny meningokoków. To wreszcie niemy krzyk bezsilności i pstryczek w nos w stronę środowiska lekarskiego, które to ewidentnym zaniedbaniem i przyczyniło się do śmierci stojącej u progu życia Camille.
Obiecuję zdyscyplinować swoje słowa, nie chcę, żeby rozmiękły w lepkim syropie żałoby (…).
List Sophie Daull to pozbawione przesadnej pompatyczności, niemal surowe, a jednak ujmujące prostotą słowa pożegnanie z ukochanym dzieckiem. Autorka unika ostentacyjnego ukazywania swojego smutku, demonstrowania żalu, stroni od rozpamiętywania poniesionej straty. Książka ta to niemal reportażowa relacja z najcięższych chwil, jakie kiedykolwiek mogą przypaść w udziale rodzicom. Pomimo oszczędności słowa i formy, opowieść ta porusza do cna, ujmuje swą intymnością i szczerością, wzburza czarnym poczuciem humoru. To książka, która jest przestrogą, by nie pokładać zbytniego zaufania w lekarskich diagnozach, by dociekać na własną rękę, kierować się matczynym głosem intuicji. Ten przecież nigdy nie zawodzi.
Czasem brakuje słów, by adekwatnie nazwać uczucia kłębiące się w człowieku po lekturze. Czytając tę książkę czułam się bezsilna i zrozpaczona. Współczułam. Wiem jednak, że na kłębowisko moich uczuć znalazłoby się wiele innych, lepszych słów. Tym samym naszła mnie przykra refleksja. Dziecko, które traci rodziców nazywane jest sierotą. Żonę, która traci męża – wdową, męża, któremu umiera żona – wdowcem. A jak nazwać rodziców, którym umiera dziecko?
…
Kuriozum, prawda?
Tytuł: Camille, moja ptaszyna
Autor: Sophie Daull
Wydawnictwo: Czarno Owca
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 164
Komentarze
Justyna Szmuc
Straszna smutna ta historia
Dorota
Jaka smutna. To straszne przeżyć taką stratę. Jeszcze bardziej przejmująca dla czytelnika-rodzica.
Asai
Przerażająca, ale jednocześnie ,,ciekawa", ucząca pokory, dająca do myślenia lektura. Myślę, że dla mnie za ciężka, ale już sama recenzja utwierdziła mnie w moim ograniczonym zaufaniu do lekarzy...