Posiadanie dziecka oznacza pełnię aprobaty dla człowieka. Gdybym miał dziecko, byłoby to tak, jakbym twierdził: „Urodziłem się, zakosztowałem życia i uznałem, że jest na tyle dobre, iż zasługuje, by je reprodukować”.
To prawie tak, jak z książkami Milana Kundery: są na tyle dobre, że zasługują na to, by je reprodukować. Drukować, tłumaczyć, czytać. Akurat tego – co doskonale widać przyglądając się moim ostatnim czytelniczym wyborom – jestem pewna. Ten czesko-francuski pisarz gości pod moim dachem nader często. I równie często odurza na tyle, że polecałam go dalej. Z Walcem pożegnalnym nie jest inaczej. I choć nie zaliczę niniejszego tytułu do grona moich ulubionych, to jest to lektura na tyle fascynująca, że warto po nią sięgać.
Walc pożegnalny to rozgrywająca się na przełomie pięciu dni historia kilku osób, które spotykają się w ośrodku leczenia bezpłodności. W rytm skomponowanego przez Kunderę tańca podryguje trębacz Klima – szczęśliwy, zdawać by się mogło na pierwszy rzut oka, mąż Kamili. Wikła się jednak w romans z pielęgniarką Różą, co ma niebagatelny wpływ na jego dalsze losy. Czy zapłonie między nimi gorące uczucie zważywszy, że Róża twierdzi, iż zaszła z nim w ciążę a drogi kochanków ustawicznie krzyżować się będą z obsesyjnie zakochanym w pielęgniarce Franciszkiem? Do uzdrowiska, które jest punktem centralnym rozgrywającej się akcji, przyjeżdża również Jakub. Przed upragnionym wyjazdem za granicę pragnie pożegnać się ze swoją podopieczną Olgą oraz oddać dyrektorowi ośrodka – doktorowi Slamie, truciznę w formie tabletki, którą to lekarz podarował mu kilka lat wcześniej. Losy wszystkich wyżej wymienionych bohaterów splatają się również z Bertlefem, kuracjuszem, który ma nie tyleż znaczny, co na pewno znaczący wpływ na rozwój wypadków.
Jak to w przypadku prozy Kundery bywa, fabuła nie jest wybitnie skomplikowana, opiera się w znacznej mierze na relacjach damsko-męskich i to one są osią wokół której rozgrywa się akcja powieści. Każdy z bohaterów – do czego autor przyzwyczaił mnie już w pozostałych swoich powieściach – niby przypadkiem, jednak zawsze pokaźnie wpływa na zachowanie pozostałych. Na pierwszy rzut oka, nic nie znaczące i powzięte przez nich decyzje (tak jak miało to miejsce w takich powieściach jak przykładowo Żart, Śmieszne miłości czy Tożsamość), istotnie zmieniają klarujące się czytelnikowi na samym początku metrum utworu. I tak z artystycznego niemal w formie (jakim jest niewątpliwie walc) tańca, staje się on dla wielu postaci tańcem pożegnalnym, żeby nie napisać ostatecznym.
Prócz misternie utkanej, dobrze przemyślanej choć prostej fabuły, mocną stroną powieści jest zdecydowanie jej komizm. Kundera jest wirtuozem w kreśleniu groteski. Nie jest ona jednak nachalna. Cechuje ją wyważony, subtelny minimalizm. Często podczas lektury nie sposób było nie uśmiechnąć się do siebie. Cytat typu:
– Mój panie – zdumiał się Bertlef – czy pan jest mizoginem?
– Mówią tak o mnie.
– Ale skąd się to w panu bierze? Nie wygląda pan przecież ani na impotenta, ani na homoseksualistę!
– Istotnie, nie jestem impotentem ani homoseksualistą. To coś znacznie gorszego – wyznał melancholijnie trębacz. – Ja kocham własną żonę.
jest tego najlepszym dowodem. Nie muszę chyba wspominać o filozoficznych rozważaniach (przykładowo dotyczących aborcji, rodzicielstwa, moralności czy zazdrości), wplecionych mimochodem między wiersze. Pisarz jest w tej dziedzinie prawdziwym i niekwestionowanym mistrzem, co za tym idzie poważna tematyka nie odbiera powieści lekkości. Czyta się ją z niemałą i niegasnącą przyjemnością.
Ta powieść jest bodaj piątą książką Milana Kundery, którą przeczytałam. Wprawdzie nie odbiega ona znacząco od pozostałych utworów, z którymi miałam styczność, to z wszystkich tych, które znam, najmniej przypadła mi do gustu. Nie jest to kwestia niedociągnięć w jej kompozycji, stylu wypowiedzi czy fabuły. Patrząc na ten tytuł obiektywnie, trzeba podkreślić, że jest to niezmiernie inteligentna, na swój sposób przejmująca forma rozrywki. Myślę jednak, że w myśl powiedzenia, co za dużo to nie zdrowo, nawet tak błyskotliwa książka, jaką niewątpliwie jest Walc pożegnalny, może po prostu znużyć. Każdy, nawet najpiękniejszy przecież walc, tańczony zbyt długo, może stać się przyczyną zobojętnienia. I to stało się najwidoczniej moim udziałem. Ten walc, choć zjawiskowy, będzie nie tylko dla swych bohaterów, ale i dla mnie, przynajmniej na jakiś czas, walcem pożegnalnym z twórczością Kundery. Każdy koniec daje jednak nowy początek. Jeśli Ty, drogi Czytelniku, nie sięgałeś jeszcze po twórczość tego pisarza, z czystym sumieniem polecam to zrobić. Ten taniec (wbrew pozorom) porywa!
Komentarze
Janusz Białas
Znużenie Kunderą to dla mnie nieznana rzecz, być może dlatego, że jego książki przeplatałem książkami innych autorów. Ale potrafię sobie wyobrazić Twój stan, bo wszystkie książki Kundery dla mnie wydają się być jedną rozpisana na kilka tomów. Prostej fabuły bym się nie czepiał, bo u Kundery jest ona zrekompensowana wieloma innymi walorami (styl, język, dygresje, rozważania). Dla mnie jeden z lepszych pisarzy drugiej połowy XX wieku, tylko - jak zresztą ze wszystkim - nie należy - jak to zasugerowałaś - przesadzać z ilością na jeden raz :) Pozdrawiam.