W najnowszym zbiorze opowiadań Jaume Cabré podąża ku mrocznej stronie ludzkiej natury. Skrywane latami lęki, podsycana nienawiść oraz chęć wymierzenia sprawiedliwości eskalują, by w końcu wybrzmieć mocnym uderzeniem, najczęściej zbrodnią. Choć temat krwawej zemsty i wiążącej się z nią śmierci jest trudny, ciężki i poważny, uchwycony został w typowym dla pisarza z Katalonii, subtelnym i zaskakująco lekkim stylu. Nie jest on tak wyrafinowany jak w jego najgłośniejszym z dzieł, w Wyznaję, ani nie jest tak melodyjny jak w Głosach Panamo. Odnaleźć w nim można ducha autora, ale jednocześnie czegoś w nich brak.
Postaci nakreślone zostały zdecydowaną kreską, są pełnokrwiste i wyraziste, ich nieoczekiwane i zaskakujące zachowania wynikające z czysto atawistycznych pobudek generują odczucie niepokoju. Opowiadania przesycone są plastycznymi, oddziałującymi na wyobraźnię obrazami, licznymi odwołaniami do malarstwa czy mitologii. To bezsporny atut najnowszego zbioru Cabrégo. Po raz wtóry świadczy o nieposkromionej fantazji autora i ulotnej umiejętności uchwycenia jej w sztywne językowe ramy. To jednak zbyt mało, by móc określić zbiór opowiadań Kiedy zapada zmrok jako wybitny, czy chociażby wyróżniający się.
Treść zebranych trzynastu opowieści, choć rozgrywająca się w różnym czasie i w odmiennych miejscach, jest siostrzanie niemal do siebie podobna, przenika się nawzajem, pozostawiając po lekturze posmak niedosytu. Poszczególne historie zlewają się ze sobą w jedno, co prowokuje poczucie skonfundowania – ciężko przywołać z pamięci konkretną opowieść. Niełatwo też zżyć się z konkretnym bohaterem. Każdy z nich, choć miotany odrębnymi motywami i nakreślony w sposób dosadny, tak naprawdę jest jednym i tym samym – człowiekiem opętanym wolą zemsty i wymierzenia drugiemu człowiekowi kary, a jeśli nie, to chociażby chęcią podstawienia mu nogi. Cabré w sposób zdecydowany akcentuje właśnie takie ujęcie ciemnej strony ludzkiej natury i na niej opiera treść snutych historii.
Nic więc dziwnego, że każda z proponowanych przez Katalończyka miniatur wydaje się zbyt do siebie podobna. Teoretycznie nie ma w tym nic dziwnego, wspólny tematyczny mianownik, semantyczne pokrewieństwo powoduje, iż historie tworzą spójną przedmiotowo całość. Praktycznie jednak, biorąc pod uwagę zbiór jako całość, zabieg ten sprawia, że pojedyncze opowiadania przygasają, odbiera się je jako miałkie i nijakie. To proza poprawna, aczkolwiek trudno oprzeć się wrażeniu, iż pozbawiona głębi.
W przypadku omawianej książki Cabré odchodzi od mistrzowskiej narracji, którą zachwycił swojego czytelnika w swoich wcześniejszych powieściach. Zrezygnowawszy z wyrafinowanej wirtuozerii słowa stworzył opowiadania przystępne, lżejsze, poniekąd w wersji pop i light. Brak tutaj solidnych interpretacyjnych podwalin, które powodowałyby chęć rozprawiania o zbiorze. Brak też stylistycznej swady oraz emocjonalnego pazura. Opowiadania są poprawne, pozostawiają jednak odbiorcę z ogromnym poczuciem niedosytu i rozczarowania oraz niemym pytaniem na ustach: Cabré, to czasem nie żart?