Umierasz. Co, prócz pustki pozostawisz po sobie? Jaki spadek? Jaką spuściznę? Morze nieukojonego żalu? Kilka niewypowiedzianych słów? Niesmak? Niewyjaśnioną zadrę? Zdjęcie z zagiętym rogiem? Spleśniały pasztet w lodówce? Nadgryzione jabłko na komodzie? Ile ubrań wyżartych przez mole? Ile kurzu na półkach? Księgozbiór? Ile Ciebie w nim? Co o Tobie opowie?
To jest historia o rzeczach. I jeszcze o gadaniu. Czyli o słowach i przedmiotach.
Ona już odeszła. Wszedł do jej pustego mieszkania, a wszechobecna cisza uderzyła go już od progu. Szuflady pełne zepsutych i niekompletnych szpargałów zmusiły do okiełznania zastałej rzeczywistości, a przepełniona biblioteczka do podsumowania rozdziału pod tytułem „Matka”.
Kiedyś sądziłem, że ludzi pamiętamy, dopóki możemy ich opisać. Teraz myślę, że jest odwrotnie: są z nami, dopóki nie umiemy tego zrobić. Dopiero martwych ludzi mamy na własność, zredukowanych do jakiegoś obrazka czy kilku zdań. Postaci w tle. Teraz już wiadomo – byli tacy albo śmacy. Teraz możemy podsumować całą tę szarpaninę. Rozplątać niekonsekwencje. Postawić kropkę. Wpisać wynik.
Każda pozycja na półce, każda rzecz w szufladzie rodzi wspomnienia. Jedna boli, inna cieszy. Jednakże wszystkie składają się na jej obraz. A ten, jawi się jako pełen melancholii miraż, który to, za sprawą ascetycznej narracji uderza w najczulsze czytelnicze struny. Narrator snuje historię życia swojej rodzicielki, przywołuje pourywane obrazy z ich wspólnego życia, rekonstruuje szczęście. Każdy jeden przepełniony jest niepewnością, zadumą. W trakcie lektury serce drga i broczy smutkiem.
Rzeczy, których nie wyrzuciłem to pozycja zaskakująco skromna koncepcyjnie. Krótkie rozdziały, okrojone zostały z prozatorskiego przepychu. Marcin Wicha postawił na konkret i literacką prostotę. Każde słowo jest tutaj na wagę złota – w pełni przemyślane, pozbawione ckliwości. Choć książka wydaje się być niepozorna, przepełniona jest nad wyraz bogatą i ujmującą treścią. To tytuł, w którym martwe przedmioty dochodzą do głosu. Za ich sprawą powstaje emocjonalny amalgamat, dzięki któremu narratorowi łatwiej oswoić pustkę w sercu i głowie, łatwiej okiełznać narastającą tęsknotę za charakterną matką.
Trzeźwe i krytyczne podejście do sprawy śmierci i odejścia najbliższej sercu osoby, brak przesadnej małostkowości przy jednoczesnym pozwoleniu sobie na spokojne przewertowanie dopiero co domkniętego życia to zabiegi wzruszające i piękne w swej prostocie. Marcin Wicha jawi się tym samym jako autor wnikliwy, niesilący się na przesadny sentymentalizm. To baczny, uważny i mądry obserwator, który z niebywałą literacką wrażliwością zdołał odmalować moment pożegnania ze swoją rodzicielką.
Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady.
Rzeczy, których nie wyrzuciłem to uczciwa porcja wysmakowanej prozy. Książka ta uderza życiową prawdą. To lektura liryczna i refleksyjna; wspaniałe, mądre i finezyjne epitafium z którym warto się zmierzyć. Non omnis moriar, nie wszystek umrę. Pozostawione rzeczy mają przecież moc opowiadania. Wystarczy się w nie wsłuchać i pozwolić im w nas nadal żyć.
Tytuł: Rzeczy, których nie wyrzuciłem
Autor: Marcin Wicha
Wydawnictwo: Karakter
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 198
Komentarze
Asia
Czytałam już jedną recenzję tej książki. Już wtedy zdecydowałam, że chcę ja kiedyś przeczytać. Twoja rekomendacja mnie w tym tylko upewniła.
Ola
Po Twoim tekście mam ochotę przeczytać ta książkę, cbardzo ciekawie napisane