Książką tą rządzi pewien paradoks. Podczas gdy główna bohaterka, przyjmująca pseudonim Joann Gotti, szuka wyciszenia, inspiracji oraz przestrzeni w małym nadmorskim porcie, by odciąć się od traum, które zawładnęły jej życiem i skupić się na pisaniu powieści, okazuje się, że samotność i cisza nie dają jej upragnionego spokoju. Joann łaknie towarzystwa, gwaru i bodźców, od których początkowo się odcina. Wszystko to, czego pragnie odnajdzie w ścianach okolicznej tawerny, która stanie się dla niej nie azylem, swego rodzaju wentylem bezpieczeństwa, ucieczką przed samą sobą, finalnie zaś źródłem natchnienia i miejscem, w którym dojdzie do konfrontacji z przeszłością.
Pod otoczką surrealistycznej konwencji, w której do subtelnego głosu dochodzą siły nadprzyrodzone, począwszy od tajemniczego nieznajomego i jego telefonów, a na diabelskich występkach skończywszy, Jolanta Czemiel buduje wbrew pozorom ciepłą i poruszającą narrację, której bazę stanowi syndrom opuszczonego gniazda. Na tę podbarwioną finezyjnym realizmem magicznym fantazję składają się dwa nachodzące na siebie plany narracyjne. Tawerna w małym porcie to bowiem pełna uroku powieść szkatułkowa, powieść w powieści, w której odrębne światy przenikają się płynnie i niepokojąco niezauważenie. Ta harmonia jest jednakże iluzoryczna, tak jak też pozorna jest emocjonalna fasada Manueli, właścicielki tytułowej tawerny.
Za fasada krwistoczerwonych kwiatów wpiętych we włosy, za dymną zasłoną dźwięków zapraszających do tańca wirują bowiem udręczone myśli, niewypowiedziane słowa i nieprzepracowane lęki. Utrata dziecka, z którą nie można się pogodzić, a którą co najwyżej można zagłuszyć gwarem rozmów i brzękających szklanek, przydymić zapachem domowego ciasta. To zasłona dymna, którą odsłania Joann, borykająca się z własnymi demonami. W jej przypadku do głosu dochodzą trudne relacje z rodzicami. To konieczność szybkiego dorastania, brak emocjonalnej więzi i zrozumienia.
To co łączy obie skonfrontowane bohaterki, Joann oraz Manuelę, kobiety spotykające się gdzieś na pograniczu jawy i snu, rzeczywistości i fikcji, to niewysłowiona, nieukojona samotność i ogromne poczucie straty, nieukojonej tęsknoty za rodzicielską bliskością, tą, pomiędzy posiadaniem dziecka i jego utratą,a tą, kiedy jest się dzieckiem łaknącym, ale niezaznającym miłości rodzicielskiej. Jola Czemiel balansuje pomiędzy tym, co utracone, a co cały czas do odzyskania, gdzie magiczną granicę stanowi margines realizmu magicznego, który choć lekko surrealistyczny, daje jednak nadzieję na odbudowanie życia i doszukanie się w nim nowych możliwości i nadziei.
Tawerna w małym porcie to powieść o niedefiniowalnej utracie i usilnych próbach przepracowania wynikających z niej traum. Czemiel opowiada nie tylko o rodzicielskich udrękach, ale też o dziecku, jakie drzemie w człowieku latami, a które próbuje się zagłuszyć codziennością i usilną próbą łapania wszelkich ku temu okazji. Choć kanwę stanowi tutaj traumatyczna rzeczywistość, powieść przyjemnie wycisza i otula swoim niepodrabialnym klimatem. U jego źródeł stoi nadmorska bryza, gwar tawerny, a także dźwięk ostrzonych ołówków. To historia, która pochłania bez reszty, dosłownie i w przenośni przenosi w inny wymiar. Absolutnie magiczna.
Tytuł: Tawerna w małym porcie
Autor: Jola Czemiel
Wydawnictwo: Seqoja
Rok wydania: 2021
Ilość stron: 150
Komentarze
Jola
Nie wiem co napisać, łzy wzruszenia i radość wpadły do jednego naczynia, do serca.