Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z Simonem Beckettem, o Chemii śmierci nie sposób zapomnieć. Drobiazgowy i dosadny opis rozkładu ludzkiego ciała przedstawiony w pierwszym tomie cyklu o Davidzie Hunterze wrył mi się w pamięć na dobre. I choć ząb czasu teoretycznie znacząco wpływa na to, w jakim stopniu pamiętam przeczytane książki, o tej na pewno prędko lub – co bardziej prawdopodobne – nigdy nie zapomnę. I choć kolejne tomy nie były już tak porywające, wspominam je ze sporym sentymentem. Nic więc dziwnego, że w chwili gdy dowiedziałam się, iż rynek księgarski wzbogaci się o kolejny tytuł Becketta, po prostu go kupiłam. I zaczęłam czytać.
Kate Powell jest typową, współczesną kobietą. Odnosi sukcesy zawodowe, podoba się mężczyznom. Otacza się przyjaciółmi. W pewnym momencie łapie się na tym, że wszyscy wokół posiadają dzieci. Zdaje sobie sprawę, że dzieci dla większości społeczeństwa są celem życia i swoistym motorem napędowym. Mimo, iż nie tkwi w stałym związku, podejmuje ważną dla siebie decyzję – pragnie zostać matką. Zgłasza się do kliniki zajmującej się zapłodnieniami in vitro. Nie decyduje się jednak na skorzystanie z banku dawców. Postanawia na własną rękę znaleźć odpowiedniego kandydata.
Zimne ognie zaskakują od samego początku. Każdy, komu nieobce jest nazwisko Simona Becketta wie, że sławę zdobył za sprawą głośnej serii thrillerów medycznych, których głównym bohaterem był David Hunter. Tym razem jest inaczej. Główną bohaterką swojej powieści Brytyjczyk uczynił kobietę. Tym sposobem stało się coś niesamowitego. Jako kobiecie, pozwolił mi znacznie bardziej wczuć się emocjonalnie w fabułę. A zważywszy, że jej głównym tematem jest w znacznej mierze poszukiwanie partnera, ciąża i macierzyństwo, bohaterka stała mi się bliska a sama powieść tym bardziej szokująca. Nie ukrywam, taka właśnie, przynajmniej do połowy była:
WSTRZĄSAJĄCA.
Dlaczego? Beckett dosyć mocno skupił się nie tylko na etycznym aspekcie zapłodnienia in vitro. Choć ta strona jest dosyć mocno zaakcentowana i niezmiernie ważna, to jednak zupełnie coś innego mocno poruszyło moje ego. Jest to kwestia doboru i wyboru partnera. Jak już wyżej wspomniałam, Kate sama postanawia znaleźć dawcę nasienia dla swojego dziecka. Zaskakująco szybko jej się to udaje. Po wielokrotnym sprawdzeniu tożsamości kandydata, Kate w końcu się z nim spotyka. Alex Turner okazuje się być ułożonym psychologiem klinicznym, mężczyzną przystojnym, trochę nieśmiałym ale nad wyraz sympatycznym. Idealny kandydat na ojca.
I tutaj zaczynają się schody. Nawet podwójne. Spotkanie bohaterów, przynajmniej początkowo, miało być ściśle biznesowe i instrumentalne: on oddaje nasienie, ona opłaca zabieg w klinice. Ona zachodzi w ciążę, on odchodzi z ich życia. Nikt nie czuje się zobowiązany, nikt nie jest poszkodowany. Przejrzysty, handlowy układ. Thriller psychologiczny nie byłby jednak w takim przypadku thrillerem psychologicznym. Staje się coś, co mnie zemdliło.
Spowodowały to dwie rzeczy. Nie będę ich zdradzać, byłby to znaczący spojler, którego za wszelką cenę chcę uniknąć. Napiszę tylko, że Beckett robi dwie istotne rzeczy. Po pierwsze, jego bohaterowie są niezmiernie ludzcy, rządzą nimi więc uczucia. A te znacząco wpływają na dalszy rozwój fabuły. Każdy to wie, że w biznesie nie ma sentymentów. Jeśli wkradają się weń uczucia, rodzą się nie dzieci, a problemy. Żeby nie było zbyt prosto, autor zastawia na czytelnika kolejną pułapkę. Zadaje pytanie odnośnie tożsamości osoby, z którą się spotykamy i planujemy przyszłość. Czy pomimo wielokrotnego sprawdzania osoby, z którą się wiążemy i namacalnych, ewidentnych dowodów, istotnie jest tym, za kogo się podaje?
Mimo, iż mam kilka zastrzeżeń do niniejszego tytułu, muszę autorowi przyznać jedno – Zimne ognie są bardzo dobrze, fabularnie skonstruowane. Książka intryguje, przeraża i zaskakuje. W jednym momencie – myślę, że większość czytających tę powieść kobiet się ze mną zgodzi – niemal zniesmacza. Nie jest to jednak odczucie podobne do tego, jakie wywoływał początek Chemii śmierci. W tym przypadku mamy do czynienia z czymś bardziej ulotnym. Chodzi o emocje, zaufanie do drugiej osoby, prawdomówność. Mowa tutaj o czymś niezmiernie ważnym, o etyce uczuć, jakie żywimy do drugiej osoby.
To, co zasługuje tutaj również na pochwałę, to bez wątpienia konstrukcja thrillera. Beckett sprytnie żongluje faktami, łapie tym czytelnika w potrzask. I właśnie na psychologiczna strona powieści, zastawiona na czytelnik pułapka, jest jej największym atutem. To, co bierzemy za pewnik, nie do końca nim jest. Brytyjczyk bardzo dobrze buduje napięcie, co za tym idzie, książkę czyta się jednym tchem. Jest porażająco wciągająca.
Wielka szkoda, że autor nie utrzymał tego dobrego poziomu do samego końca. Gdyby tak było, byłabym tą książką w pełni usatysfakcjonowana. Misternie budowane napięcie gaśnie przy końcu. Finisz jest łatwy do przewidzenia, niemal sztampowy. Eskalujące powoli emocje, zostają mocno ostudzone zakończeniem, które Beckett dosłownie i w przenośni spala. Wielka szkoda, gdyż z dobrego (a nawet bardzo dobrego) thrillera robi się banalna historyjka, taka jakich wiele. Dobrze, że jej przekaz jest ponadczasowy a co za tym idzie, wart lektury. Daje do myślenia, zapewniam.
Komentarze
Iza
Kolejna książka, którą mam już w swojej biblioteczce, co więcej - jestem w trakcie lektury! Ciekawa jestem jak mi się spodoba, bo póki co odczucia mam podobne ;)