Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. Zawsze wydawało mi się, że do zakochania potrzeba czegoś więcej, aniżeli tylko pierwszego spojrzenia. Byłam przekonana, że to upływający czas i dłuższe obcowanie z potencjalnym obiektem uczuć jest sprzymierzeńcem rodzącego się uczucia. I aby pokochać jakieś autora, potrzeba więcej, aniżeli jednego tylko zdania. Chyba zmienię swój światopogląd.
Trzydzieści pięć lat pracuję przy starym papierze i to jest moja love story.
Parafrazując samego Bohumila Hrabala, cytując wykreowanego przez niego w Zbyt głośnej samotności Haňtio: „Trzydzieści pięć lat obcuję z papierem a nigdy (do takiego stopnia) nie poczułam co to love story.” Już czuję. Oto właśnie ona, oto MOJA love story.
Haňtio, kimże jest, że do tego stopnia mnie zauroczył? To dojrzały, starszy człowiek pracujący przy niszczeniu makulatury. Praca, zdawałoby się, jak każda inna. Niekoniecznie. Dla kogoś, kto książki kocha a kto z racji wykonywanej przez siebie pracy musi je niszczyć, jest to dosyć druzgoczące przeżycie. Jak radzi sobie z nim hrabalowski bohater? Co nie trudne do przewidzenia: czyta. Książki, które stają mu się szczególnie bliskie ratuje przed zniszczeniem i zabiera je do swojego małego mieszkania.
Haňtio to człowiek samotny. Jego jedynymi przyjaciółmi są Nitsche, Schopenhauer, Kant, Goethe czy Schiller oraz myszy i roje much zamieszkujące piwnicę, w której pracuje. Jest bacznym obserwatorem, nie rozumie i nie chce zmian jakie mają miejsce w epoce, w której żyje. Boli go paradoks, którego jest uczestnikiem – żyje z niszczenia książek, które z jednej strony są istotą jego życia a które z powodu komunistycznego ustroju i ustrojowej walki z intelektualizmem, musi unicestwiać. Książki, dosłownie i w przenośni, są jego pokarmem. Oraz największym przekleństwem.
Cóż takiego jest w tym niepozornym opowiadaniu Bohumila Hrabala, że nie mogę przestać o nim myśleć? No cóż. Jest wszystko to, co kocham w literaturze najbardziej, co mnie w niej pociąga i emocjonuje. Po pierwsze – jest to wspaniały, niemal poetycki język. Słowa płyną układając się w melodyjne zdania, którymi chce się delektować:
Bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych.
Po drugie, książka ta jest jednocześnie, prócz swego niepodważalnego literackiego piękna, nad wyraz realistyczna. A to właśnie realizm, z całym swym wachlarzem i kolorystyką odczuć, jest tym, co bardzo cenię w literaturze. I nie chodzi mi bynajmniej tylko o wymiar piękna. Wręcz przeciwnie. Uwielbiam, gdy książka przesiąknięta jest (tak, piszę serio!) – brzydotą. W przypadku Zbyt głośnej samotności do czynienia mamy z obskurną piwniczką, rojem much, szwendającymi się pod nogami myszami, czy łajnem przyklejonym do buta.
Kolejnym powodem, dla którego niniejszy tytuł jest szczególny, to jego wymiar symboliczny. Haňtio zdaje sobie sprawę, że życie przemija, biegnie własnym torem. Umyka pod stertą papierów. Wie również, że prędzej czy później nadejdzie nowa epoka a wraz z nią automatyzacja. Bohatera trawi więc swego rodzaju egzystencjalizm a całe opowiadanie przesiąknięte jest melancholią i nieopisanym smutkiem.
Jeśli spojrzeć więc na tę niepozorną, krótką historię przez pryzmat tego, co napisałam powyżej, trzeba przyznać, że jest to imponujące (pomimo skromnych gabarytów) dzieło, piękne opowiadanie, w którym można się tylko i wyłącznie rozsmakować. Patrząc na dorobek Czecha, czuję, że to zaledwie przystawka przed jego innymi książkami, na które mam zresztą ogromny apetyt. Czy będą równie wyborne, jak historia Haňtio? Moja intuicja podpowiada mi, że tak właśnie będzie. Z niecierpliwością czekam więc na moment, kiedy będę mogła w nich zasmakować. Póki co, polecam Zbyt głośną samotność. Niesamowita pozycja, naprawdę!
Komentarze
naia
Ja się z tej zbrodni usprawiedliwię tym, że dopiero teraz do tego tekstu przypadkiem dotarłam :). Inaczej na pewno zostawiłabym tu swój ślad wcześniej. Hrabal rzeczywiście pisze tak, że jego prozę się smakuje, wszystko u niego płynie, fala słów porywa czytelnika ze sobą. Nie bez przyczyny w najnowszej czeskiej literaturze jest tylu młodych twórców, u których krytyka znajduje inspirację Hrabalem, ślad tego hrabalowskiego "mówionego" pisania (zresztą w polskiej również! mam aż ochotę zacząć to dokładniej śledzić i zbadać). A już ta książka, i sama postać Haňti, takiego samotnego piewcy starego, odchodzącego świata, inspiruje naprawdę wielkie rzesze pisarzy. Nie wiem, czy do tej historii dotarłaś, ale "Zbyt głośna samotność" ma swoje korzenie, jak zresztą cała twórczość Hrabala, w jego życiowych doświadczeniach, w tym wypadku chodzi o epizod pracy w pakowalni makulatury, w towarzystwie m.in. Jindřicha Peukerta, pierwowzoru Haňti. Gdybyś potrzebowała przewodnika na dalszej drodze po twórczości Hrabala, bardzo chętnie służę. Pozdrawiam!
Dominika Rygiel
do naia
Tak, wiedziałam, że ta opowieść ma swoje źródło w rzeczywistości. Uwielbiam tę książkę, jest niesamowita!
Janusz Białas
To potworna zbrodnia, że nikt nią napisał nawet jednego słowa pod tak świetną recenzją tej - moim zdaniem - wielkiej książki. Nadrabiam to. "Zbyt głośna samotność" to dla mnie książka o degeneracji naszej cywilizacji, o jej pauperyzacji, o jej zbrodni, czyli mieleniu w składzie makulatury wielkich dzieł na strzępy. PS. Fajny szablon ;)
Dominika Rygiel
do Janusz Białas
Zbrodnia nad zbrodniami... Takiej prozy nikt nie czyta, poza wybiórczymi dinozaurami. Szablon? Jest ok :)