Jeszcze do niedawna zarzekałam się, że jej nie ruszę. Nigdy, przenigdy! Że demony z przeszłości, że mam z nią związane złe wspomnienia, że nudne i bez sensu, że dla młodzieży to nie dla mnie. Wymówka goniła wymówkę. No ale stało się. Za sprawą pewnego dobrego i kochającego słowo pisane równie mocno serca jak ja, pokaźny stos Jeżycjady autorstwa Małgorzaty Musierowicz zawitał na mojej półce. Początkowo przekładany z kąta w kąt. Wypierany z pamięci. Stał się jednak obiektem pewnego zakładu. Ano obiecałam, że do końca roku kalendarzowego przeczytam kilka tomów i dopiero wtedy będę mogła z czystym sumieniem skreślić serię z mojego literackiego kręgu zainteresowań. Że będę mogła na nią psioczyć, furczeć i jej nienawidzić. Ale mam przeczytać. No dobra. W imię mojej ulubionej zasady „nigdy nie mów nigdy”, w chwili znużenia czymś cięższym, zupełnie od niechcenia, kilka dni temu stało się. Małomówny i rodzina, bo o nim właśnie mowa, wpadł w moje ręce. Tom nawet nie pierwszy. Określany mianem zerowego. Ale chyba się mimo wszystko liczy? Mam taką nadzieję, gdyż zupełnie nieoczekiwanie skradł mi poniekąd serce (bo jak inaczej można określić fakt, że pożarłam go w jedną noc?).
Akcja powieści rozgrywa się w małym miasteczku o uroczej nazwie Śmietankowo, do którego to przeprowadza się rodzina: Mama z trójką dzieci (Muniem, Tuniem i Rzodkiewką) oraz Babcią. Mama obejmuje posadę bibliotekarki a dzieci zaczynają czuć się jak u siebie w domu. Sielankę jednak przerywa seria dziwnych włamań do ich nowego mieszkania. Rodzeństwo postanawia dowiedzieć się kto i czego szuka. Łatwo się domyślić, że doprowadza ich to do niemałych tarapatów. Ale nie tylko. W tle niespodziewanie rozkwita miłość, niejaki kurczak Franio cudem nie staje się rosołem a i sam Wiliam Szekspir będzie miał niebagatelny wpływ na rozwój zaistniałej sytuacji.
Tak w zupełnym skrócie rozwija się fabuła Małomównego i rodziny. Jest prosta, nieskomplikowana ale jakże przystępnie podana! Czyta się praktycznie sama. Gdybym miała dwadzieścia lat mniej, myślę, że i o wypieki na twarzy podczas lektury by zadbała. Jeśli mam być szczera, to właśnie to nieskomplikowanie zawsze mi w tej całej Jeżycjadzie uwierało. Takie niemal banalne opowieści mnie nudziły. Tym razem podeszłam do niej trochę inaczej. Starałam się nie myśleć o niej negatywnie, usilnie skupiałam się więc na tym co przypada mi do gustu. A podobało mi się sporo. Już od pierwszej strony zakochałam się w imionach i przezwiskach bohaterów: urocza lecz niesforna Rzodkiew, oczytany i ułożony Munio (skradł mi serce doszczętnie), żywiołowy Tunio. Ponadto rodzina Peleryniarzy czy pan doktor Bratek – urocza sfora, której nie sposób (mimo licznych wad) nie polubić. Na dodatek rzuceni zostali w… książki! Mama bibliotekarka, syn uwielbiający recytować Mickiewicza czy Słowackiego. No bomba! O tym tytule nie da się po prostu napisać źle. To, co zasłużyło również na moją aprobatę to sama, wspomniana już wyżej, fabuła. Jest w prawdzie niespecjalnie wyszukana czy nieszablonowa, na szczęście nie nudzi. Okraszona została szczyptą ciekawego, wyważonego poczucia humoru. Wątek, który poniekąd można nazwać „kryminalnym” (a na pewno przygodowym), dodaje smaczku całej, dosyć ciepłej, rodzinnej historii obyczajowej.
Małomówny i rodzina nie jest pozbawiona, co zupełnie oczywiste, wad. Być może można ją nazwać banalną czy zbyt oklepaną. Na pewno jest przewidywalna i mało odkrywcza, odrobinę naiwna. Ale co z tego? Patrząc przez pryzmat tego, że jest to literatura młodzieżowa, wiele można i trzeba jej wybaczyć. Ja to robię i z ręką na sercu (po lekturze zaledwie tego zerowego tomu) przepraszam się z Jeżycjadą.
Podsumowując, pierwszy tom popularnego cyklu młodzieżowego Małgorzaty Musierowicz, to sympatyczna, ponadczasowa i rzewna opowieść o tym co w życiu ważne. To niezobowiązująca (choć mimo wszystko wyróżniająca się) lektura. To dobra pozycja na cięższe dni, idealny „odmóżdżacz”, idealna na wakacyjny relaks. Niniejszym czuję się zobowiązana odwołać wszystko złe, co na jej temat kiedykolwiek mówiłam i pisałam. Czuję się pozytywnie zaskoczona. Ba! Co więcej, jestem nią szczerze zainteresowana i zaintrygowana. Co nie trudne do przewidzenia, z wielką chęcią sięgnę po kolejne tomy. A Małomównego i rodzinę już polecam i trochę żałuję, że jednak go sobie nie kupiłam tylko pożyczyłam…