Nigdy – mimo iż moja rodzicielka z chęcią oglądała walki transmitowane w telewizji – nie pociągał mnie boks. Nie widziałam nic ciekawego w biciu się na oczach widzów. Boks dla mnie to rozcięte łuki brwiowe, pot spływający po umięśnionych ciałach i prawe sierpowe kierowane w kierunku rywali. Zupełnie nie rozumiem więc swego czytelniczego wyboru. Być może zadecydowała o nim moja wrodzona przekora albo po prostu czytelnicza intuicja, która po raz kolejny udowodniła mi, że mam rękę do biografii. Nie sięgam po nie często, a jeśli się już zdarzy, to zawsze jestem zachwycona. Tym razem nie jest inaczej.
Jeśli nie masz w sobie ducha wojownika, nigdy nie będziesz dobrym bokserem – mówił Cus.- Nieważne, jak wielki i silny jesteś.
Nazwiska Mike’a Tysona przedstawiać nikomu nie trzeba. Któż bowiem nie kojarzy tego czarnoskórego, tęgiego boksera z charakterystycznym tatuażem na twarzy? Znane nazwisko i twarz to jedno, a ścieżka kariery i życie prywatne to zupełnie co innego. Te ostatnie były mi zupełnie obce. Nie spodziewałam się, że życie tego sportowca (jakkolwiek dziwacznie w obliczu omawianej autobiografii słowo to nie brzmi), może być tak zagmatwane, niejednoznaczne, baśniowe i smutne zarazem. Nie spodziewałam się (to akurat może trącić moją ignorancją, aczkolwiek jest raczej wynikiem mojego braku zainteresowania boksem), że życiorys Tysona może być tak barwny a jego osoba tak pokręcona (niekoniecznie w dobrym słowa tego znaczeniu).
Autobiograficzna opowieść zaczyna się, jak to w przypadku tego typu literatury, dzieciństwem autora. Wychowany w murzyńskim getcie, miejscu w którym rządziło prawo pięści a broń palna nikogo nie dziwiła. Matka kochająca sadystyczne praktyki i ojciec, którego prawie nie było. Chodzący własnymi drogami Mike kradnie i próbuje odszukać swoje miejsce w świecie. Zupełnie przypadkiem spotyka swojego przyszłego mentora – Cusa. Ten wprowadza go – nie tyle merytorycznie, co głównie duchowo – w tajniki boksu. Młody Tyson zaczyna wierzyć w siebie i w możliwości swoich pięści. Tak rozpoczyna się jego american dream. Staje się najmłodszym w historii mistrzem świata wagi ciężkiej w historii boksu. Wartością dodaną do bokserskiego pasa są nie tylko miliony dolarów na koncie, dziesiątki (co ja piszę… setki i tysiące) kobiet u boku, lejące się strumieniami Hennessy czy kilogramy śnieżnobiałej kokainy ale równocześnie (a raczej przede wszystkim) liczne problemy. Tysonowi nieobce były więc oskarżenia o gwałty, nieślubne dzieci, aborcje, aresztowania, bankructwo, uzależnienie czy depresja.
Autobiografia Tysona to książka, która niejednokrotnie zapiera dech w piersi. Tyson to żywy dowód na to, że życiem rządzi przypadek i łut szczęścia a pieniądze szczęścia nie zapewniają – łatwo przychodzą a jeszcze szybciej odchodzą, wpędzają jednocześnie swego posiadacza w bezdenne bagno. Mimo iż książkę można streścić w kilku słowach (murzyńskie getto, boks, duże pieniądze, seks i narkotyki), uważam, że jest to jedna z bardziej emocjonujących lektur, jakie miałam w ręku. Napisana została niezwykle porywająco. Wciąga tak, że zarwałam dla niej kilka nocy.
Zastanawiam się w czym może tkwić jej fenomen. Być może jest to fakt, iż jest niezmiernie szczera i zupełnie bez cenzury. Tyson otwarcie wyznaje wszelkie swoje grzechy i rozprawia się ze swoimi demonami. I w tym tkwi chyba jej moc. Jest prawdziwa i nieprzekłamana. To się czuje. I to jej największy atut. To kolejna z biografii, którą będę polecać dalej. Zdecydowanie warto!