Naturalistyczny debiut – „Ludzie na drzewach”, Hanya Yanagihara

Recenzja przedpremierowa

Hanya Yanagihara weszła w świat literatury z niemałym przytupem. Małe życie i historia nim udręczonego Jude’a zjednała sobie sporą rzeszę fanów. Bolesna, aczkolwiek dająca nadzieję opowieść o przyjaźni na śmierć i życie była lekturą prawdziwą i szczerą, zostającą w czytelniku na zawsze. Przyrównując ją do pierwszej powieści pisarki – Ludzi na drzewach trudno doszukać się podobieństw. Opowieści te są diametralnie różne. Trzeba jednak przyznać, że jedno je łączy – są druzgoczące i ze wszech miar zapadające w pamięć.

W sercu swojej debiutanckiej powieści Amerykanka osadziła młodego lekarza. Pozbawiony sprecyzowanego planu na przyszłość Norton Perina otrzymuje propozycję wyjazdu naukowego. Jego celem jest zbadanie bliżej nieznanego światu, żyjącego na jednej z pacyficznych wysp plemienia Ivu’ivu. Nie zastanawiając się długo, przyszły badacz, wraz z dwójką towarzyszy wyrusza na wyprawę swojego życia. W samym centrum mikronezyjskiej dżungli, wśród dzikiego, nieposkromionego i zaskakującego plemienia odkrywa w sobie powołanie do badań antropologicznych. Te przynoszą mu nie tyleż chwałę wybitnego, uhonorowanego Nagrodą Nobla naukowca, co stają się przyczynkiem skandalu na miarę światową.

Pierwsza powieść w dorobku Yanagihary powstawała niemal osiemnaście lat. Informacja ta jest znamienna, odczucie spójności i pisarskiej dojrzałości jest uderzające. Ludzie na drzewach ujmują oryginalnością osi konstrukcyjnej, na którą to składają się dwie skrajnie różne, zazębiające się narracje. Z jednej strony, historię Nortona Periny autorka daje poznać dzięki prowadzonym przez niego dziennikom. Te zaś zebrane zostały, opatrzone wstępem i posłowiem, a także profesjonalnym komentarzem reportera – Ronalda Kubodera. W związku z powyższym, na dzieło życia głównego bohatera składają się dwa odrębne punkty widzenia – obraz ściśle subiektywny, a także czysto dziennikarski, obiektywny. Całość jawi się więc jako wiarygodna, profesjonalna publikacja naukowa.

Niekonwencjonalny zamysł koncepcyjny powieści zestawiony został tutaj ze skandalizującą tematyką w obrębie której skupia się jej akcja. Ta, choć momentami rozwlekła, poprowadzona została z wprawną wirtuozerią słowa. Jej rozwój jest zaskakujący, szokujący, wielce zwodniczy. Zakończony ogłuszającą hekatombą! Książkę tę warto przeczytać chociażby ze względu na jej niespodziany, bulwersujący, rozgrywający się dosłownie na ostatniej karcie powieści finał. Scena ta jest istotna dla całości, otwiera oczy, rozdziera serce i udowadnia jak łatwo jest manipulować czytelnika słowem.

Pochylając się nad samym zamysłem fabularnym, nietrudno nie doszukać się pęknięć i drobnych rys w jej konstrukcji. Przebieg i rozwój kariery Nortona zdaje się być wielce nieprawdopodobny. Także jego kluczowe dla historii odkrycie naukowe zdaje się być odrealnione, oderwane od świata rzeczywistego, niemal szamanistyczne. Pikanterii i swoistej wiarygodności snutej historii dodaje w prawdzie fakt, iż jej źródłem i autorską inspiracją była postać amerykańskiego pediatry i biofizyka – Daniela Carletona Grajduska. Informacja ta jednak nie pozbawia powieści odczucia swego rodzaju przekłamania i fabularnej sztuczności, jaką za sobą niesie lektura.

Ludzie na drzewach to powieść mocno zakorzeniona w behawiorystycznych i antropologicznych koncepcjach poznawczych, głęboko osadzona w nurcie naturalistycznym. Yagahinara nie przebiera w środkach – jej dzieło jest obskurne, cuchnące i brudne, przesiąknięte na wskroś ludzkimi wydzielinami i atawistycznymi pobudkami bohaterów. Zagadnienia etyczne i moralne nadają powieści drugiego, głębszego dna. To opowieść z jednej strony nieprawdopodobna, z drugiej zaś bliska Małemu życiu – druzgocząca i zapadająca w pamięć.

Tytuł: Ludzie na drzewach
Autor: Hanya Yanagihara
Wydawnictwo: W.A.B.
Premiera: 13.09.2017 r.
Ilość stron: 576

Jednym zdaniem

Obskurna i mroczna opowieść ze skandalem w tle. Frapuje, ujmuje i bulwersuje.

— Dominika Rygiel
Postawisz mi kawę?
8 komentarzy
5 Osób lubi to
Poprzedni wpis: Miraż melancholii – „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, Marcin WichaNastępny wpis: Za zamkniętymi drzwiami… – „Przeszłość”, Tessa Hadley

Zobacz także

Komentarze

  • Monika

    13 września 2017 at 06:52
    Odpowiedz

    Recenzja bardzo zachęca, dziękuję :D

  • Biegnąc pod wiatr

    4 września 2017 at 10:00
    Odpowiedz

    Recenzja tak napisana, że nie łatwo będzie nie sięgnąć po samą lekturę - gratuluję! Mnie odstraszał zawsze trochę behawioryzm - nie wiem czy przetrwałabym tą lekturę...

  • Patryk Tarachoń

    4 września 2017 at 09:25
    Odpowiedz

    Bezpośrednio i na temat. Jak najbardziej właśnie o to chodzi. Mam już przynajmniej pojęcie o książce którą mi polecano.

  • aldia.arcadia

    4 września 2017 at 07:14
    Odpowiedz

    Super, zahcęcająco :)

  • Paulina

    4 września 2017 at 07:00
    Odpowiedz

    Piękna i jakże profesjonalna recenzja! Aż chce się czytać

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O mnie

Z wykształcenia romanistka. Z zamiłowania czytelniczka. Pełna skrajności. Z jednej strony pielęgnująca w sobie ciekawość i wrażliwość dziecka, z drugiej krytycznie patrząca na świat.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Odwiedź mnie na

Bookiecik na YouTube

Najnowsze wpisy
Kalendarz
grudzień 2024
P W Ś C P S N
 1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
3031  
Najbardziej popularne
Najczęściej komentowane
Patroni
Archiwum