Z artystami bywa tak, że jawią się nam nie tylko jako kultowe osoby. Dzięki muzyce, która przez lata przewija się przez radiowe stacje, ma się wrażenie, że są to ludzie niezniszczalni i nieśmiertelni. Przychodzi jednak chwila, gdy sprowadzeni zostajemy na ziemię. Freddie Mercury, Michael Jackson, Prince, David Bowie, Leonard Cohen to tylko nieliczni z tej (nie)chlubnej listy, która nam to do tej pory uświadomiła. Phil Collins również należy do tej ligi artystów, po śmierci których nic nie będzie już takie samo. Na szczęście krzyczy głośno i dobitnie, że „jeszcze nie umarł”. I Bogu dzięki!
Prócz niebywałego talentu muzycznego (według rankingu Rolling Stone’a, nazwisko Collinsa plasuje się na 43 miejscu na 100 najlepszych perkusistów w historii muzyki rockowej), charyzmy scenicznej (czy znacie inny zespół aniżeli Genesis, w którym to po odejściu lidera – w tym przypadku Petera Gabriela – jego pałeczkę przejmuje perkusista, któremu udaje się z sukcesem przejąć wokal i tym samym nie dopuścić do rozpadu zespołu przez kolejnych dwadzieścia lat?!) oraz talentu aktorskiego, piosenkarz ma również talent pisarski. I szkoda, że dał się od tej strony poznać dopiero teraz.
Nazwisko Phila Collinsa, tak jak i nazwa zespołu Genesis są znane niemal każdemu. Na palcach jednej ręki policzyć mogę osoby z otoczenia, które nigdy nie słyszały piosenek In the air tonight, Another day in paradise czy Son of mine. Osobiście o Philu Collinsie usłyszałam po raz pierwszy na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Słuchając z zachwytem płyty We can’t dance nie miałam świadomości, że frontman i perkusista jednego z fundamentalnych rockowych zespołów jest akurat u szczytu swej muzycznej kariery. A co najważniejsze, że właśnie myśli o jej zakończeniu. O tym, jak i o wielu innych mniej lub bardziej istotnych sprawach związanych z tym niekwestionowanym artystą, dowiedziałam się dopiero teraz, po upływie niemal dwudziestu pięciu lat, przeczytawszy jego autobiografię o jakże wymownym tytule – Jeszcze nie umarłem.
Po powyższym stwierdzeniu wniosek powinien nasunąć się sam. Biografia jest szczerą i drobiazgową opowieścią Collinsa. O czym? Główny wątek, jaki przewija się już od samego początku, to marzenia artysty o zostaniu w przyszłości zawodowym perkusistą oraz drogę jaką pokonał, by je spełnić. Jak opisuje w książce, nie brakowało mu nie tylko samozaparcia i autodyscypliny, ale i szczęścia (choć – jak przytacza w kilu przykładach – wielokrotnie go mimochodem omijało). Niekwestionowaną rolę w jego karierze odegrała jego mama. Marząca o tym, by syn został zawodowym aktorem, nie poprzestawała dopingować go w dążeniu do realizacji marzeń na odmiennym polu. A gdy te się już spełniły, nawet w bardzo podeszłym wieku brała udział w niejednym koncercie Genesis. W autobiografii nie brak również szeroko opisanych relacji, jakie łączą piosenkarza z członkami grupy Genesis, zasad jego funkcjonowania, przytaczania kulis najważniejszych tras koncertowych oraz drobiazgowo nakreślonego kontekstu powstawania wielu jego projektów spoza działalności zespołu (w tym solowych nagrań, działań charytatywnych, udziału w filmach).
Prócz skrupulatnego przedstawienia swojej drogi zawodowej, Collins skupia się również na swoim życiu prywatnym. I choć nie odkryjemy Ameryki przeczytawszy, że miała ona znaczny i znaczący wpływ na większość kompozycji, których perkusista jest autorem, to niektóre z nich mogą jednak być jednak odkrywcze, lub po prostu zaskakujące. Collins pisze o swoich prywatnych sprawach niezmiernie szczerze, bez cenzury. Z żalem przyznaje, nie był dobrym mężem i ojcem, za porażkę uznaje swoje trzy rozwody. I przyznaje się do najważniejszego – alkoholizmu. I choć zachorował już po zakończeniu kariery, to w jego życiu jest to sprawa niemal kluczowa – pozwoliła mu przewartościować życie. Jak? O tym radzę przeczytać u źródła.
Na zachętę dodam, że Collins pisze luźno, ciepło i żarliwie. W Jeszcze nie umarłem nie brak specyficznego poczucia humoru artysty. Styl książki jest przystępny a przytaczane fakty nie nużą. W niniejszej pozycji nie brak dowcipnych anegdot ani szczerych, poruszających wyznań. Wszystko dopełnione zostało kilkudziesięcioma zdjęciami piosenkarza oraz zespołu Genesis. I choć pozycja ta ma lekko pesymistyczny wydźwięk (dowodzi, że światowy sukces zawsze okraszony jest porażką – w tym przypadku na niwie rodziny, a zawodowa samorealizacja, blichtr i poklask to nie wszystko), to zdecydowanie warto po nią sięgnąć.
Phil Collins to człowiek orkiestra. Aktor. Perkusista. Kompozytor. Piosenkarz. I dobry gawędziarz. Nawet jeśli nie jest się fanem jego muzyki, warto przenieść się w jego świat, chociażby po to, by poszerzyć swoje horyzonty. I być może odrobinę przewartościować własne życie.
Komentarze
sabina
Szczerze przyznam, że nigdy nie przepadałam za Collinsem, choć jestem wielką fanką muzyki, ale on mnie jakoś nie zaczarował. Biografia natomiast zapowiada się bardzo interesująco, choć mam wątpliwości, czy muzyk napisał ją sam, czy skorzystał z pomocy profesjonalisty. W każdym razie chętnie bym ją przeczytała.
Dominika Rygiel
do sabina
On jest bardzo specyficznym artystą. Też nie przepadam za jego głosem (zdecydowanie bardziej wolę aranżacje zespołu Genesis w wykonaniu Raya Wilsona, ostatniego wokalisty zespołu). Kompozytorem jest za to fenomenalnym.
Sylwia
Niezwykle interesująca recenzja! Oby każdy z nas miał tyle dyscypliny i siły w sobie, by spełniać marzenia :)
Dominika Rygiel
do Sylwia
Pozostaje się więc inspirować takimi osobowościami i... DZIAŁAĆ :) Wszystko oparte jest na samodyscyplinie i pracy. No... odrobina szczęścia też nie zaszkodzi ;)
Michał
Bardzo ciekawa recenzja człowieka z bardzo dużym dorobkiem artystycznym. Dziękuję
Dominika Rygiel
do Michał
Na zdrowie :D
Obywatel RP | Linkowskaz.pl
Dziękuję za pokazanie książki i oczywiście recenzję - przyda się. Kończę właśnie "Pink Floyd. Prędzej świnie zaczną latać " i może utrzymam się jeszcze chwilę w podobnej tematyce... ;) Pozdrowienia
Dominika Rygiel
do Obywatel RP | Linkowskaz.pl
O! O Pink Floyd też bym poczytała!
Justyna
Bardzo cenię sobie biografię, szczególnie ludzi z tak bogatym artystycznym dorobkiem.
www.lovhealthylife.pl
do Justyna
Bardzo lubie biografie, przede wszystkim inspirują mnie biografie kobiet :)
Dominika Rygiel
do www.lovhealthylife.pl
U mnie najczęściej przewijają się mężczyźni, sama nie wiem dlaczego...