Zacznę dziś nietypowo. W chwili gdy piszę te słowa (tworząc zaledwie ten akapit), statystycznie rzecz ujmując, z niedożywienia na świecie, umiera około 10 dzieci. Przeciętny – nomen omen – zjadacz chleba się nad tym nie zastanawia. Bo i po co? Przecież to tylko statystka, sucha i mało znacząca liczba. Poza tym, jakaś mądra głowa kiedyś powiedziała, że są kłamstwa, straszne kłamstwa i statystyki…
Są pytania, których nikt z nas sobie nigdy nie zadawał.
Nic bardziej jednak mylnego. Przecież, inna mądra głowa głosiła, iż milion śmierci to statystka a jedna to tragedia. I to właśnie z opisów takich pojedynczych tragedii Martín Caparrós stworzył Głód, dzieło, którego nie sposób streścić czy wepchnąć w jakiekolwiek ramy.
Głód to ciężki, czytelniczy kawałek chleba. Dlaczego? Argentyński pisarz i dziennikarz, Martín Caparrós, za pomocą słów stworzył coś niezwykłego – nakreślił panoramę współczesnego świata. Opisując konkretne przykłady afrykańskich, azjatyckich czy amerykańskich rodzin nakreślił obraz, który nie grzeszy impresjonistycznym pięknem. Jest dosadny i okrojony z ciepłych barw. Na jego koloryt składają się uczucia związane z poczuciem głodu, klęski, bezradności, bezsilności, marazmu i braku edukacji. Jeśli na to nałożyć polityczne i ekonomiczne przekręty światowych potentatów (przykładowo Monsanto, Daewoo) czy mniej znane oblicze Matki Teresy z Kalkuty, pod ciężarem tego przekazu można niemalże upaść. A świat jaki znamy, okazuje się być zupełnie inny: obcy i zakłamany.
Uprzedzę stwierdzenie, abym to wcześniej myślała, iż jest on różowy, idealnie urządzony a przy tym sprawiedliwy. Nie, wręcz przeciwnie. Miałam świadomość tego, że ludzie głodują a światem rządzą pieniądze i polityczne układy. Co takiego zrobił więc Caparrós, że czuję się tak, jakbym świat odkryła na nowo?
KONKRETNE PRZYKŁADY
W swej książce Argentyńczyk przytacza konkretne sytuacje, w których to osoby z imienia i nazwiska opowiadają o tym czego im brakuje i jakie za sobą pociąga to konsekwencje. Brak im tego, czego najzwyczajniej w świecie potrzebują do godnego życia – pożywienia. Nieświadomi faktu, że może (i powinno) być inaczej, nie rozumieją, że karmienie swych dzieci wyłącznie (przy urodzaju, dobrych wiatrach i czymś, co można ironicznie nazwać „okresem żywieniowego prosperity”) ryżem lub prosem jest powodem ich niedożywienia a w konsekwencji prowadzi do szereg chorób ze śmiercią włącznie (by nie napisać „na czele”). Dopiero te konkretne przypadki wsparte zostały obszernym komentarzem autora, który wzbogacony konkretnymi i bardzo dobitnymi liczbami, otwiera szerzej oczy, szokuje.
Dlatego też długo milczałam. Gryzłam się, trawiłam zawartość Głodu. I niczym opisany przez autora przypadek Matki gotującej dzieciom zupę z kamieni, czułam, że i tak nie będę w stanie tego przetrawić. Nie pojmę powagi sytuacji. Przyznać muszę, że każde przeczytane słowo stawało mi ością w gardle, powodowało mocno zarysowany i odczuwalny Weltschmerz oraz poczucie bezsilności, niesprawiedliwości i niezrozumienia. Książka ta, mnie – czytelnika odpornego na wstrząsy, powaliła na kolana. Spowodowała, że w chwili, gdy sprzątałam po obiedzie i wyrzucałam resztki niedojedzonych ziemniaków do kosza na śmieci, drżała mi z przejęcia ręka a myśl, że wyrzucane pożywienie mogłoby uratować niejedno ludzkie istnienie, nie dawała spokoju powodując mocne wyrzuty sumienia.
Głód, to książka wobec której nie sposób przejść obojętnie. Jest to ważne świadectwo naszych czasów, kawał wielkiej literatury, którą każdy z nas powinien znać i polecać dalej. Wprawdzie – patrząc na problem zupełnie obiektywnie – niczego w kwestii zmniejszenia głodu w świecie nie zmieni (nawet sam autor, zdaje się, nie bardzo w to wierzy). Mam jednak nadzieję, że jej lektura zwiększy naszą świadomość, nauczy bardziej racjonalnego gospodarowania żywnością, szacunku do niej i wdzięczności za to, iż nie musimy martwić się o jutrzejszy dzień. To niesamowita lekcja pokory, którą każdy powinien dostać. Uprzedzam jest to lekcja bolesna – harata duszę. To co? Odważycie się?
Komentarze
Dominika Rygiel
Zgadzam się, książka pisana jest w myśl zasady, że "jedna śmierć to tragedia, milion to statystyka". Autor skupia się więc na konkretnych przypadkach, podając osoby z imienia i nazwiska... a to ujmuje. I daje do myślenia.
Artur
Jestem właśnie w trakcie jej czytania. Autor wybrał najlepszą, z punktu widzenia skutków u czytelników, metodę opowiadania o temacie - zindywidualizował go. Tylko wtedy z poziomu statystyki przechodzimy do poziomu tragedii. Wtedy problem ma twarz i nazwisko. Zapowiada się doskonała książka.