Trucizny to dramat rodziny w czterech aktach. Piotr Dardziński w sposób bezceremonialny wdziera się do małego mieszkania i odsłania chorobę, jaka toczy, a raczej przetoczyła czterech członków rodziny: Tatę, Mamę, Córkę oraz Syna. Debiutujący w roli pisarza absolwent filozofii i teologii z Pisza odsłania tragedię, jaka rozegrała się pod osłoną czterech ścian, ukazuje smutny obraz po małżeńskiej bitwie, w której nie ma wygranych, są zaś cztery pokiereszowane jednostki. To właśnie im autor oddaje głos, pozwalając jednocześnie, by opowiedziana historia stała się wielowymiarowa, by miała kilka punktów odniesienia i nie była tym samym jednostronna.
I taka nie jest. Dardziński w sposób bezpretensjonalny, nad wyraz szczery, bez zbędnych eufemizmów portretuje rozpad rodziny, w której to młodzieńcze marzenia Marii – mamy oraz Adama – taty blakną i rozmywają się wraz z upływem czasu. Niedopowiedzenia, przeciwstawne oczekiwania wobec siebie ciążą i uwierają niczym zbyt ciasna obrączka wciśnięta lata wstecz na palce karmiących się złudzeniami młodych małżonków. Czas działa w tej rodzinie bowiem na niekorzyść. Wraz z jego upływem, jak wskazuje pisarz, w portretowanej rodzinie każde wypowiedziane słowo drapie w gardle jak wirus, (…), tutaj rozmawia się krótko, celnie, ciosami – zawsze tak, żeby bolało. Tak jak odmienne są oczekiwania pary wobec siebie, tak odmienny jest sposób radzenia sobie z narastającym dyskomfortem w związku. Maria ucieka przed kolejnymi ciosami do swojej strefy komfortu i zamyka się kuchni, Adam zaś topi smutki w alkoholu.
Ta dwubiegunowość ich zachowań, zniechęcenie i nienawiść wobec siebie nie pozostają bez wpływu na dzieci. Tosia i Kajtek to dzieci głęboko porażone toksyną toczącą ich rodziców. Konsekwencje zarówno chorobliwych relacji rodziców jak i rodzącego się despotyzmu samego ojca, który rani nie tylko słowami, ale i czynami, na zawsze już pozostaną z nimi. Ale to nie tylko zadawane cięgi pozostawią blizny na ciele. Boleśniejszą chyba kwestią jest fakt, iż (…) miłość do jednego rodzica zawsze będzie oznaczać zdradę drugiego. Szramy na duszy okażą się o wiele dotkliwsze i zdecydowanie bardziej tkliwsze, aniżeli każdy kolejny raz zadany pasem. Alienacja rodziców w konsekwencji stanie się również alienacją ich dzieci, a próba zakończenia owego dramatu stanie się początkiem kolejnego, z którym nawet w dorosłym życiu radzić będą musieli sobie zarówno Tosia, jak i Kajtek.
W te zimne jesienne soboty, siedząc na dupie w rozpadającym się domu, łatwo było przeziębić wolę życia, wyjaśnia w jednej ze scen Adam. To fatalistyczna wizja, która nadaje ton Truciznom i ukazuje tonację, jaką obrał dlań Dardziński. To obrazowa proza, w której dosadność przekazu jest oczywista, daje bowiem jasny i klarowny przekaz. Jego dobitność i bezceremonialność tną rzeczywistość precyzyjnie, niczym chirurgiczny skalpel. Brak tutaj jakiegokolwiek bufora dla nawarstwiających się, często skrajnych i druzgoczących emocji. Pisarz celnie dobiera słowa, a te, głównie za sprawą swej intensywności i mięsistości, ranią i palą żywym ogniem. Język jest tutaj wymowny i niezwykle ważny. Jego siłą jest prostota i esencjonalność, a łatwość, z jaką autor się nim operuje, tworząc inteligentne i niebanalne frazy, sprawia, iż mikropowieść ta jest czymś więcej, aniżeli kolejną smutną balladą o rozpadzie rodziny. To bolesna opowieść zamknięta w kunsztownej, ale pozbawionej pretensjonalności formie, której przekaz wybrzmiewać będzie jeszcze długo po lekturze.
Tytuł: Trucizny
Autor: Piotr Dardziński
Wydawnictwo: Instytut Literatury
Rok wydania: 2021
Ilość stron: 96
Komentarze
Marek z Bywalec Życia
Książka wydaje się ciekawa, choć jest króciutka ;) Zachęciłaś mnie, aby ją przeczytać.