Przyznam się z ręką na sercu, że od dawien dawna, po przeczytaniu jakiejkolwiek książki, nie wiedziałam, tuż po jej lekturze, co o niej napisać. Czasem potrzebowałam kilku godzin na przetrawienie informacji, czasem zdarzała się doba. Ale nigdy nie trwało to dłużej niż kilkanaście godzin. Zawsze jednak musi być ten pierwszy raz. Właśnie nadszedł. A ja nadal nie wiem co powinnam napisać. I gwoli ścisłości, bynajmniej nie chodzi o moją ignorancję odnośnie prezentowanego tytułu… Sprawa ma się wręcz przeciwnie.
Wojna nie ma w sobie nic z kobiety to zbiór wspomnień kobiet, które w różnych aspektach, brały udział w II wojnie światowej. Są to więc historie dziewczyn walczących na froncie, pielęgniarek, lekarek, kucharek czy kobiet walczących w podziemiu. Wspomnienia te są niejednokrotnie pourywane, niepełne, czasem zdawkowe , niekiedy niezmiernie szczegółowe. Co łączy je więc prócz faktu, że dotyczą jednej z najbrutalniejszych w historii świata wojny?
Łączą je emocje. Bezlitosne, bezkompromisowe, prawdziwe i szczere. Czasem są pełne bólu, niezrozumienia i nienawiści, przeładowane uczuciami, takimi, jakie tylko kobiety potrafią ubrać w słowa. Bo jak opisać chwile gdy Niemiec uderza brutalnie niemowlęciem o hydrant? Lub przywiązuje Żyda na smyczy do roweru i każe mu biec, szczekać i skomleć? A więc, co zupełnie zrozumiałe, jest tutaj morze łez, nagromadzenie urwanych zdań, sporo niedopowiedzeń i powtarzająca się awersja do… koloru czerwonego.
Mimo ciężkich, przeładowanych smutkiem i brutalnością wspomnień, Swietłana Aleksijewicz zadbała o pewien constans w dozowaniu uczuć. Tuż obok skrajnie wstrząsających opowieści, umieściła również te, które nazwać można pięknymi. Nie brakuje tutaj więc opowiadań o miłości, tej trwającej zaledwie chwilę, jak i tej po grobową deskę. Nie brak historii o kręceniu loków, szyciu ubrań, skradzionych chwil na śpiew czy pocałunek.
Trzeba przyznać, że książka noblistki to lektura bardzo intensywna w odbiorze. Jej niebywałym atutem jest przelewająca się pomiędzy kolejnymi wspomnieniami prawda, szczerość i otwartość. Autorka pozwoliła zajrzeć w dusze i serca osób, które miały bezpośrednią styczność ze złem wojny. Większość lektur tematycznych pisana jest z punktu widzenia mężczyzn, czyli zdawkowo, konkretnie i dosyć powściągliwie. Aleksijewicz dała możliwość współodczuwać dramat, jaki rozgrywał się na froncie. A ta sposobność wręcz boli, wstrząsa, zmusza do refleksji, wyciska łzy.
Wojna nie ma w sobie nic z kobiety jest książką bez wątpienia trudną w odbiorze. Nagromadzenie skrajnych odczuć jest namacalne i może czytelnikowi uwierać. Mimo, iż zbiór czyta się z zapartym tchem, to lekturę trzeba sobie mocno dawkować. Niełatwo, nawet podczas bardzo skondensowanej lektury, ogarnąć umysłem ogrom zniszczeń, jakie wojna poczyniła w psychice ludzi biorących udział w walkach. Białoruskiej pisarce udało się zebrać je w jeden wolumin, co czyni z tej książki rzecz ciężką, przeładowaną nazwiskami, historiami, emocjami. Trzeba je sobie po prostu dawkować.
Jakkolwiek ta książka nie byłaby trudna w odbiorze, a emocje w niej przedstawione bolesne, przyznać trzeba niezbicie, że jest to lektura, którą warto przeczytać i polecać dalej. Co więcej, powinna być częścią podręcznika historii lub lekturą obowiązkową w szkołach średnich. Daje znacznie większe wyobrażenie o II wojnie światowej niż niejedna prezentowana w kanonie lektur szkolnych pozycja. Reportaż dla odważnych, jak najbardziej wart polecenia.
Komentarze
Artur
Miałem niesamowitą przyjemność spotkać autorkę podczas jednego z festiwali literackich zanim jeszcze otrzymała Nobla. Jest reporterką z niepodrabialnym stylem i jej książki ustawiam na półce obok Hanny Krall i Wojciecha Tochmana. To ten sam poziom wrażliwości i bólu o jakim piszą i jaki niosą.
Dominika Rygiel
do Artur
To prawda, jej książki są niewyobrażalnie bolesne. Boję się każdej jednej i cały czas wzbraniam się przed "Czarnobylską modlitwą", choć na półce czeka już od dłuższego czasu.