Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się co by było gdyby w Twoich drzwiach stanęła Twoja wymizerowana matka twierdząc, że uciekła od ojca, który popełnił straszliwą zbrodnię, którą to przypisuje właśnie jej? Że jest niebezpieczny? Że zjawiła się u Ciebie by wszystko kolejno wyjaśnić i przedstawić stosowne dowody? I co by było, gdyby w tej samej chwili zadzwonił Twój ojciec, twierdząc, że matka jest chora psychicznie, uciekła ze szpitala dla umysłowo chorych i wszystko co mówi, to kłamstwa wyssane z palca? I że jest… niebezpieczna? Komu byś uwierzył? Przez lata wierzyłeś, że są wzorcowym małżeństwem. Że żyją jak przykładna para. Kochasz zarówno ją jak i jego. Kogo wybierzesz? Gdzie tkwi prawda? I czy jej dociekanie warte jest zachodu?
Znany z bestsellerowego Systemu, angielski pisarz Tom Rob Smith próbuje odtworzyć wyżej opisany scenariusz. Daniel żyje w przekonaniu, że jego mieszkający w Szwecji rodzice mają się świetnie. Kiedy więc w progu jego mieszkania zjawia się Tilde, jego matka, która twierdzi, że ojciec uwikłany jest w okrutną zbrodnię, doznaje szoku. Tym większego, że wszystko co zdaje się mu przedstawić z marszu rodzicielka, telefonicznie neguje Chris, jego ojciec.
Jak widać, z założenia fabuła ma potencjał. Nie tyleż kryminalny, co również (lub przede wszystkim) psychologiczny. Jako, iż gustuję w tego typu lekturach, sięgnęłam po nią z nie małą ochotą i (niestety) sporymi oczekiwaniami. Początek był niezmiernie obiecujący i wciągający. Napisany lekko, z werwą i polotem, do tego stopnia, że książka czytała się praktycznie sama, bez większego wysiłku z mojej strony. I to, co dla większości będzie zapewne atutem, dla mnie niestety jest piętą achillesową Farmy.
Historia ta płynie jednotorowo i przewidywalnie, jest na domiar złego, jak na „thriller psychologiczny”, dosyć powierzchowna. W całokształcie wypada dosyć stronniczo. Dlaczego? Fabuła opiera się tylko i wyłącznie na dialogu pomiędzy matką i synem, o rozwoju wydarzeń dowiadujemy się w znacznej mierze z relacji Tilde. Na końcu śledztwo podejmuje wprawdzie Daniel, jest ono jednak prowadzone w tak nikłym zakresie i stosunkowo krótko (biorąc pod uwagę całą książkę), że nie ma ono większego, a na pewno kluczowego, znaczenia w odbiorze całości. W całej książce brakuje tej psychologicznej głębi, na którą szczerze liczyłam, a którą zapowiadała uwertura powieści. Ponadto cały rozwój fabuły jest dosyć przewidywalny i sztampowy, co nie przyczyniło się do tego, bym tę książkę chciała i mogła polecać dalej, szczególnie tym osobom, które od literatury wymagają coś ponadto, aniżeli tylko czystej rozrywki. Farma nie urzeka ani fabularnie, ani literacko. Nie broni się też tym, by można było ją pamiętać na dłużej. Ginie w morzu podobnych jej tytułów. Obawiam się, że niedługo po odłożeniu jej na półkę (chociaż teraz naginam rzeczywistość – czytałam ją na czytniku, więc nie będzie mi zalegać w biblioteczce) po prostu zapomnę o czym była.
Biorąc pod uwagę fakt, że książka ta jest do przeczytania w dwa wieczory, ewentualnie w jedną noc, a jej treść nie zapewnia nic ponad kilka godzin czystej rozrywki, to albo się ją pokocha, albo niekoniecznie. W moje życie nie wniosła niestety zbyt wiele i nie sądzę bym w przyszłości miała chęć aby przyjrzeć bliżej się twórczości Smitha (choć System odrobinę mnie jednak korci). Rozumiem jednocześnie, że tego typu literatura jest konieczna i lubiana. To trochę jak z dobrym kinem akcji – zapewnia sporo emocji, jest niewymagająca, odpręża. Trzeba przyznać, że Farmie tych atutów nie brak. Na podstawie jej treści wyszedłby na pewno poprawny film akcji. A sama książka? Niesie za sobą wyświechtane treści i przewidywalność akcji. Jest do przeczytania. Do odfajkowania i do odłożenia na półkę. Li i jedynie.