Lato, gdy mama miała zielone oczy to wspomnienia artysty – Aleksy’ego, który na zalecenie psychiatry spisuje swoje emocje z lat dzieciństwa i ostatniego lata, które dane było mu spędzić z matką. Syn polskich emigrantów mieszkający w Haringey w Anglii snuje gorzką i bolesną historię, której daleko do beztroski lat dziecięcych czy idylli wakacyjnych chwil, które pozornie niesie tytuł powieści Tatiany Tîbuleac. Mołdawsko-rumuńska pisarka koncentruje się bowiem na relacjach rodzinnych, jakie łączyły Aleksy’ego nie tylko z ojcem, przede wszystkim zaś z matką, której szczerze nienawidzi.
Tego ranka, gdy nienawidziłem jej bardziej niż kiedykolwiek, mama skończyła trzydzieści dziewięć lat. Była mała i gruba, głupia i brzydka. Najbardziej bezużyteczna ze wszystkich matek, jakie dotąd istniały. – Już samo otwarcie powieści kipi od negatywnych emocji, które wraz z rozwojem akcji przybierają odmienne formy i stany, tworząc szeroki wachlarz najbardziej różnych, ale i skrajnych uczuć, jakie połączyć mogą matkę z synem. To doznania silne, eskalujące, pod względem zmieniających się okoliczności, poddawane kolejnym modyfikacjom. Okolicznościami tymi jest śmiertelna choroba matki – rak, – który staje pomiędzy nienawiścią syna do matki a obojętnością matki do syna.
Moja nienawiść do mamy wprawdzie nie zniknęła całkowicie, ale zaschła i pokryła się strupem, takim, jaki tworzy się na wszystkich ranach (…). Paradoksalnie rak staje się dla tych dwojga antidotum na wzajemną niechęć. Matka staje się zależna od syna, syn zaś przejmuje odpowiedzialność nad rodzicielką, zakopując dziecięce traumy i pretensje oraz pozwalając na narodziny nowej, bliskiej relacji, za którą tak bardzo tęsknił. Nareszcie stałem się jej dzieckiem, a ona – mamą. (…) Dlaczego mama nie zaczęła umierać wcześniej?, przyznaje z goryczą Aleksy, starając się wycisnąć z ostatniego lata, jakie pozostałe matce jak najwięcej. Mama żartowała coraz fajniej i sama też była coraz fajniejsza – podobnie jak to nasze wspólne lato, dodaje.
Perspektywa wzajemnego postrzegania przeobraża się nie tylko u syna, ale i matki. Kochałam cię, Aleksy, k o c h a ł a m c i ę j a k m o g ł a m., konstatuje rodzicielka, starając się wytłumaczyć swoją apatię oraz obojętność wobec Aleksy;ego, próbując otrzymać od niego rozgrzeszenie. Matka nie zapomina jednak o swojej rodzicielskiej powinności, jeśli wcześniej tego nie robiła, to na łożu śmierci stara się przywdziać moralizatorski ton, rzutem na taśmę wychować chłopca. Masz być dobrym mężczyzną, słyszysz? Żebyś kochał i żebyś kupował gwiazdy, a nie kołnierze z norki., uprasza z niewymownym liryzmem.
Choroba bowiem staje się dla pary bohaterów swego rodzaju katalizatorem doznań, do których bez śmiertelnej diagnozy mogłoby nigdy nie dojść, do której matka i syn mogliby nigdy nie dojrzeć. Lato, gdy mama miała zielone oczy to ballada o nienawiści, która niepozornie, pod wpływem trudnych okoliczności losu, ustępuje i przeradza się w czułość oraz uważność. Pomiędzy nimi nastaje harmonia relacji, a nieuchronnie kurczący się dla nich wspólny czas starają się wykorzystać w maksymalnie szalony sposób. Tym właśnie byliśmy – dwojgiem szaleńców., mówi Aleksy. Jest pewna wieloznaczność w tym szaleństwie. Szalona staje się bowiem dynamika rozwoju relacji pomiędzy nimi, jak i szalone jest tempo doznań, którymi starają się wypełnić pozostałe im tygodnie. Mianem szaleńca określa się również leczącego się psychiatrycznie Aleksy’ego. Ale czy tak naprawdę szaleństwem jest próba schwytania ostatnich chwil z mamą i wyciśnięcia z nich jak najwięcej? A może to naturalna i wewnętrzna potrzeba każdego dziecka i rodzica, szczególnie w obliczu zbliżającej się śmierci?
Znalazłem ją unoszącą się w miedzianej wannie – białą i lekką, z włosami pokrywającymi jej twarz niczym przezroczyste algi. Jej szeroko otwarte oczy lśniły w wodzie jak dwa szmaragdowe odłamki. To im w pierwszej kolejności rzuciłem się na ratunek, jakby stanowiły klucz do czarującego świata, którego odrodzenia tak pragnąłem. Liryczna to narracja, której punktem wyjścia jest zieleń oczu mamy, osoby, której Aleksy tak bardzo nienawidzi, ale której, za sprawą zielonego spojrzenia właśnie nie potrafi pozostawić samej sobie. Zieleń to kolor nadziei i odrodzenia, odrodzenia nie najłatwiejszych relacji, nadziei, na ich poprawę, nadziei na miłość. Debiut Tatiany Tîbuleac warstwą emocjonalną odejmuje mowę i zapiera dech w piersiach, warstwą stylistyczną zaś, tak poetycką i melodyjną, zachwyca i odbudowuje wiarę w literaturę, która może i, jak widać, jest formą sztuki.
Tytuł: Lato, gdy mama miała zielone oczy
Autor: Tatiana Tîbuleac
Przekład: Dominik Małecki
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Rok wydania: 2021
Ilość stron: 152
Komentarze
Joanna
Masz rację, Dominika. Zaparło mi dech i odjęło mowę. Nie spodziewałam sie takiej intensywności. Chyba zaraz zacznę czytać od początku.