Życie to kwestia wyborów, sztuka wyborów. To również odwaga w podejmowaniu decyzji. Bywa tak, że się spóźniamy. O rok, dzień, chwilę. Jedno nasze „tak” lub „nie” i klamka zapada, drzwi się zamykają a tym samym nasz los idzie swoim trybem, i choć nie jest on zły, wiedzie nas ścieżką, którą nie do końca jest tą, którą wyśniliśmy. Otwieramy wtedy okno, by zaczerpnąć świeżego powietrza, spojrzeć na swoje życie z dystansu. Bywa tak, że pojawia się w nim Ktoś, kto zdołałby ten los odwrócić, skierować (złudnie czy też nie) z powrotem na właściwe, te iluzorycznie lepsze tory. Zdajemy sobie wtedy sprawę, że jest o rok, dzień, chwilę za późno. Że nie mamy na tyle odwagi, albo po prostu zbyt dużo zdrowego rozsądku, by zaryzykować i dać się porwać, odblokować ponownie rygiel, zrobić w naszym życiu przeciąg, postawić wszystko na jedną kartę i zacząć żyć od nowa.
Przychodzą takie chwile, że nie wiem już co ze sobą zrobić. Kiedyś pomyślałam, wsiądę w pociąg i przyjadę do ciebie. Ale to przecież o wiele za późno, o lata za późno, o całe życie za późno. Mam męża, mam dzieci, mam dobrą pracę, jestem ceniona, więc co ja wyprawiam? Kupiłam nawet bilet, pociąg przyjechał, konduktor widząc, że nie wsiadam, spytał, pani nie wsiada, lecz zabrakło mi odwagi. Pociąg odjechał, a ja zostałam na peronie, ja zostałam w swoim życiu.
Poznajcie Marię. To jej smutna, trochę pesymistyczna, choć nad wyraz życiowa historia. Narrator Ostatniego rozdania to człowiek zajmujący się antykami, niedoszły malarz artystyczny. Marię spotyka w młodości, jako małą dziewczynkę z misiem pod pachą. Ona przez całe swoje dorosłe życie go kocha. I choć wiedzie zupełnie inne, poukładane i pozornie szczęśliwe życie, wysyła mu odręcznie pisane, pełne uczuć, ciepła i nostalgii listy.
Słowo pisane ręcznie jest bowiem innym słowem niż na maszynie czy komputerze. To jakby krwi własnej pieczęć.
On przez całe życie na nie czeka. Nie podejmuje jednakże żadnych kroków, by wyjść poza ramy tej jednostronnej korespondencji, nigdy na żaden z listów nie odpisuje i nigdy w inny sposób nie próbuje się z Marią skontaktować. Kiedy nadchodzi jej ostatni list, czuje, że czegoś będzie mu już zawsze brakować.
Czasem zastanawiam się czy list nie wziął się z pragnienia dotknięcia kogoś, gdy było to fizycznie niemożliwe. Ale, być może, to już przebrzmiałe pragnienia, dlatego list umiera.
Ostatnie rozdanie Wiesława Myśliwskiego to książka wielowątkowa i wielowymiarowa. Motyw niespełnionej miłości zazębia się z historią wypełnionego po brzegi adresami notesu, wspomnieniami narratora o ludziach żyjących i umarłych. Bezimienny bohater wraca pamięcią do osób i miejsc, jakie były dla niego ważne i zupełnie błahe. Czyni to w sposób niekontrolowany i niepewny, dywaguje, zadaje pytania, bo przecież pamięć, choć wsparta zapiskami, bywa zwodnicza. Ulotność pamięci, która pozwala narratorowi poniekąd przebrnąć przez swoje przeżyte życie od nowa, dodaje pozycji metafizycznego wymiaru. Autor niepostrzeżenie, z niebywałą lekkością i w sposób nielinearny lawiruje pomiędzy poszczególnymi wątkami.
Każdy jest przecież czymś w rodzaju zbioru obijających się o siebie ułomków, wypalonych niczym meteory, których nic z sobą nie łączy, pogasłych nadziei, marzeń, pragnień, zaprzepaszczonych uczuć, kłamstw podszywających się pod prawdy i prawd podszywających się pod kłamstwa, a wszystko to niezdolne choćby krążyć wokół wspólnej osi.
Styl Myśliwskiego to coś, co ciężko wsadzić w jakieś utarte ramy. Bywa żartobliwy, bywa poważny. To swoiste bajdurzenie człowieka, który przeżył życie i chce się nim podzielić. Gawędziarstwo to, tak bardzo podobne do tego, jakim zachwyciłam się już w Traktacie o łuskaniu fasoli, nie jest ani nużące, ani męczące. To książka pełna melancholii. Chwyta za serce, ściska gardło powodując, że z człowieka wylewa się wszystko to, co tłamsił w sobie od lat, czego nie dopuszczał do głosu i nie odważył się wypowiedzieć głośno. Ten tekst jest niczym muzyka, która gra poszczególnych strunach duszy, poruszając te najwrażliwsze, najbardziej skore do bólu. To książka dla ludzi głodnych zadumy, nie bojących się czytelniczego kaca, stroniących od mainstreamowych literackich nurtów. Ta pozycja naszpikowana jest złotymi myślami, które są tak trafne, że kalają wewnętrzny, ułudny spokój czytelnika.
Młodość to zmarnowany czas. Zmarnowany na złudzenia. Jakby życie ofiarowując nam młodość, zadrwiło z nas, aby tym dotkliwiej nas potem doświadczyć.
Jeśli ktoś szuka w literaturze nieszablonowości i staroświeckości, w tej powieści na pewno ją znajdzie. I wbrew pozorom nie jest to pozycja zachowawcza. To historia napisana w sposób niezmiernie dojrzały, choć lotny. Za podsumowanie posłużę się cytatem z Ostatniego rozdania. Jest niebywale trafny i świetnie obrazuje książkę. To historia, która
zawsze dzieje się na naszych oczach, tylko nie zawsze te oczy chciałyby być nasze.
To co?, macie odwagę by się z nią zmierzyć?