Pasje bywają najróżniejsze. Jedni kochają przemieszczać się pieszo lub rowerem, inni ponad wszystko stawiają podróże pociągiem. Charakterystyczny stukot kół o szyny, miarowe kołysanie wagonu, leniwie przemieszczające się za oknem krajobrazy mogą pasjonować a nawet stać się swoistym życiowym celem. W otoczeniu każdego z nas znajdą się zapaleńcy tego środka lokomocji (ja z gatunku tych fanatycznych znam aż dwóch). O tyle o ile zwyczajna podróż do pracy czy wypad na wystawę lokomotyw nie bywa niczym nadzwyczajnym, o tyle już przemieszczanie się pociągiem tylko i wyłącznie by podglądać życie byłego męża oraz byłych sąsiadów zakrawa już o psychopatyczne zapędy.
Ratchel Watson, główna bohaterka Dziewczyny z pociągu tak właśnie ma. Uwielbia przemieszczać się pociągiem. Wsiada weń rano, do pracy. Wsiada również popołudniem, wracając z pracy. Podróż mija jej za każdym razem identycznie. Upodobała sobie wpatrywanie się w okno. Szczególnie lubi podziwiać dom, który kiedyś zamieszkiwała. Rozpamiętuje zamierzchłe czasy, wspomina byłego męża, nie akceptuje jego nowego związku. Jej jedynym celem są poniekąd tylko te przejażdżki oraz szwendanie się w obrębie byłego miejsca zamieszkania. W sumie jednak… nie tylko. Jest jeszcze alkohol. Dlatego też, kiedy przypadkiem coś niepokojącego zauważa w obrębie swojego byłego domostwa, nie do końca daje wiarę w to, co widzi. Nie potrafi rozróżnić czy to, co ujrzała jest majakiem, czy prawdą.
Tak oto rozpoczyna się ta, okrzyknięta bestsellerem, historia. Fabuła rozkręca się stopniowo, wręcz ślamazarnie. Prowadzona jest z punktów widzenia trzech kobiet: wspomnianej wyżej Rachel, kolejnej żony Toma (byłego męża Rachel) – Anny, oraz Megan, opiekunki Eve (dziewczynki poczętej ze związku Toma oraz Anny). I już od samego początku, mimo ciekawie rozwiązanego sposobu narracji, napisać muszę kolokwialnie, wkurzał mnie jej pierwszoosobowy sposób prowadzenia. Co gorsza, w czasie teraźniejszym. Niedokonanym! Nic bardziej mnie irytuje i nie ma nic bardziej charakterystycznego dla debiutów. Pułapka, w którą wpadła Paula Hawkins, jest o tyle bardziej irytująca, że dotyczy specyficznego gatunku – thrillera. I w tym momencie powinnam uciec się do spojlera, cytatu z zakończenia, by udowodnić, że pisanie w ten sposób w tego rodzaju prozie bywa zgubne. By nie psuć jednak frajdy z czytania tym osobom, które mają w planach sięgnąć po Dziewczynę z pociągu, nie zrobię tego. Podpowiem jednak, że końcówka wypada w tym kontekście śmiesznie i mało wiarygodnie, a ja nadal utwierdzam się w przekonaniu, że pisanie w pierwszej osobie zarezerwowane jest co najwyżej do pamiętników czy listów.
Przejdźmy, tak poza kwestią formalną, do kwestii merytorycznej – motywu oraz mordercy. Nie sposób się tutaj doszukać oryginalności. Zarówno jedno jak i drugie jest dosyć przewidywalne, a na pewno, na swój sposób, oklepane. I zupełnie brak w książce elementu zaskoczenia. No cóż, sceptycy powiedzą zapewne, że w kryminałach Chattama, Becketta czy Link też nie sposób się doszukać czegoś odkrywczego. Być może. Chattam jednak jest w stanie mnie przestraszyć, Beckett wykreował w swych powieściach specyficzny, dosyć klaustrofobiczny, cuchnący klimat, a Link (mam wrażenie, że autorka wybierając trzy pary małżeńskie, po części wzorowała się na Niemce) buduje dosyć charakterystyczne, chorobliwie pokręcone portrety psychologiczne. U Hawkins nie doszukałam się niczego z powyższych. Co więcej, pod względem wykreowanego przez autorkę nastroju, widzę tutaj sporo podobieństw do Zaginionej dziewczyny Gillian Flynn. Zważywszy, że ta ostatnia niezbyt mnie zachwyciła, analogia ta będzie, przynajmniej patrząc z mojego punktu widzenia, jedynie bolączką „Dziewczyny z pociągu”.
I być może można usilnie doszukiwać się w tej powieści drugiego, moralizatorskiego dna: problemu alkoholizmu, niezrozumienia, samotności, depresji. Dla mnie to jednak tylko i wyłącznie naciągana próba udowodnienia, że powieść ta jest pozycją bardzo dobrą.
Owszem, książka ta ma jedną, niebywałą zaletę. I mniemam, że to ona sprawiła, że thriller ten okrzyknięty został, nawet przez samego Stephena Kinga, jako znakomity i porywający. Czyta się ją szybko, wręcz na wdechu. Nawet mnie – sceptyka i bardzo wymagającego czytelnika – w pewnym momencie wciągnęła. Czy to jednak wystarcza, by ocenić książkę jako bardzo dobrą czy wręcz fenomenalną?
Dla mnie sprawa jest ewidentna. Dziewczyna z pociągu jest powieścią dość słabą, z niewyszukaną fabułą i infantylnie prowadzoną narracją. O tyle, o ile zamysł z motywem pociągu jest całkiem oryginalny, to wykonanie pozostawia wiele do życzenia. W przypadku tego rodzaju książek, zawsze zastanawiam się dlaczego są tak poczytne, tak reklamowane i ekranizowane. Co sprawia, że dana pozycja staje się bestsellerem? Jest to element szczęścia, dobry blurb, pozytywna opinia Kinga czy droga reklama? Może każde z osobna lub wszystko razem. Ja nie znajduję, mimo usilnych chęci, konkretnej odpowiedzi. Wiem tylko, że debiut pisarski Pauli Hawkins, został w znacznej mierze przeceniony. Sprawić może, szczególnie tym bardziej wymagającym czytelnikom, spory zawód. Pomimo wszystko, pozostaje jednak, lekkim czytadłem, w sam raz na wakacyjny wypad nad morze. Być może pociągiem.