Żadna ze mnie fanka horrorów. Przesadną miłością do Stephena Kinga nie pałam. Zdarzają się jednak sytuacje, w których przyjaciele obdarowują mnie książkami „nie w moim guście i stylu” albo/i spod pióra autora z Maine. Tak się składa, że Cmętarz zwiężąt jest właściwie jednym i drugim – na swój sposób więc „nietrafiony”. Ale takie „chybione” prezenty są właśnie najlepsze. Kiedy po nie sięgam, pełna sceptycyzmu, kręcąc nosem, wzdychając i prychając, kiedy zanurzam się w kolejnych stronach by w miarę upływu czasu nie móc się od nich oderwać, wtedy wiem, że… przyjaciele wiedzą lepiej. Wiedzą co dobre, wiedzą jak i czym mnie zaskoczyć. I jak zmusić do dyskusji. A także do zmiany zdania. Bo tylko krowa ponoć go nie zmienia.
Cmętarz zwieżąt – miejsce pochówku dziecięcych pupili, to zdawać by się mogło tylko zwykły cmentarz. A jednak jest to miejsce „niezwykłe”. Na swój sposób przyciąga, niemal hipnotyzuje. Kiedy więc do mieszczącego się w okolicy domu, sprowadza się Louis Creed z żoną Rachel, dwójką dzieci: Ellie i Gage’m oraz kotem Churchem, nie dziwnym staje się fakt, że będzie miał on niebagatelny wpływ na życie rodziny. Intryguje nie tyleż same dzieci, co ich ojca. Obejmujący posadę uniwersyteckiego lekarza Louis zdaje się być niemal zafascynowany miejscem. Za pomocą sąsiada Jude’a, z którym szybko się zaprzyjaźnia, odkrywa jego tajemną moc. Co nie dziwne w tego rodzaju prozie, wiedza ta przysporzy mu nie lada kłopotów, a czytelnikowi zapewni przyspieszone bicie serca. Nie jeden raz.
Tak. Muszę przyznać to bez bicia. Czuję się tą książką zahipnotyzowana. Bo jak inaczej można ująć w słowa fakt, że od samego niemal początku nie byłam w stanie się od niej oderwać? I to pomimo niezbitego faktu, że NIE LUBIĘ powieści grozy? Starałam się zrozumieć skąd ten fenomen i w czym tkwi geniusz tego tytułu. Bez wątpienia jest to lekki (a na pewno czytający się praktycznie sam) styl powieści. Fabuła płynie sprawnie, nabiera tempa niemal już na samym początku. I co najważniejsze – utrzymuje swój (wysoki) poziom do samego końca. Z tego co zdążyłam już zauważyć ocierając się w swojej czytelniczej karierze o dorobek Kinga – nie jest to rzecz ani dziwna, ani nadzwyczajna. To poniekąd wizytówka autora. Wbrew pozorom, nie to mnie jednak w tej pozycji urzekło najbardziej.
Czym więc kupił mnie King? Na pewno relacjami pomiędzy bohaterami. Rodzice – dzieci, miłość ojca do syna, miłość męża do żony, przywiązanie, oddanie, próba pogodzenia się z niesprawiedliwością losu… to głównie ten aspekt Cmętarza zwieżąt spowodował, że czytałam go z przyspieszonym biciem serca. To właśnie ta strona powieści spowodowała, że czułam naprzemiennie rozczulenie, poruszenie i współczucie, niemal smutek. Jako matka i żona przeżywałam większość emocji z Louisem i Rachel. Jako miłośnik kotów czułam emocje Ellie.
A poza tym? Prócz czysto emocjonalnej strony niniejszego tytułu, zdecydowanie na plus odebrałam wykreowany przez pisarza klimat. I choć znacznie odbiegał od tego, czego się spodziewałam (przesadnej grozy się nie doszukałam), to na swój sposób mnie urzekł. Za sprawą malutkiej osady (bo jak inaczej nazwać można dwa sąsiadujące ze sobą domostwa) otoczonej lasem, mokradłami i tytułowym cmentarzem, licznymi odniesieniami do śmierci i żałoby, powieść ta ma dosyć pesymistyczny wydźwięk. Jest mroczna, momentami (patrząc na moment śmierci jednego ze studentów Louisa – Viktora Pascowa czy grypy żołądkowej Gage’a) niesmaczna. Większość fabuły rozgrywa się po zmroku, co dodaje całości nie tyleż pikanterii co porywa czymś, co nazwałabym „ciężką”, mroczną aurą.
Ponadto, jest jeszcze coś, co zasługuje na moją aprobatę. Jest to pojawiający się po lekturze aspekt filozoficzny, to subtelnie pojawiające się pytanie odnośnie etycznych wyborów głównego bohatera w obliczu śmierci. Pozycja ta, na pierwszy rzut oka będąc tylko i wyłącznie czystą formą rozrywki, staje się czymś więcej – przyczynkiem do rozważań na temat śmierci, wskrzeszania umarłych i konsekwencji tego rodzaju wyborów.
Po raz pierwszy nie będę pisać o słabych punktach powieści. Tutaj takowych się nie doszukałam. Powieść Stephena Kinga jest niemal idealna warsztatowo, wyważona zarówno fabularnie jak i stylistycznie. Nie brak jej dobrze prowadzonej akcji czy specyficznego, brudnego klimatu. Nie ma nudnych scen, nic nie dzieje się bez powodu. Od dawien dawna nie czytałam niczego, co do tego stopnia by mnie pochłonęło, odprężyło i nie wymagało ode mnie najmniejszego bodaj nakładu intelektualnej pracy, jak Cmętarz zwieżąt właśnie. Jeśli mam być szczera, to czuję, że przy tej lekturze „odpoczęłam” (chociaż patrząc na tematykę, nie jest to odpowiednie słowo).
Muszę się przyznać bez bicia, że nie będę się już więcej zarzekać ani uprzedzać do żadnego z autorów. Po raz drugi z rzędu przekonuję się, że King ma to „coś”, co przyciąga czytelnika. I nie ważne czy jest to lekkość jego pióra, czy sposób kreowania rzeczywistości (a może i jedno i drugie). Istotnym jest, że jestem w stanie to kupić. Lepiej późno, niż wcale.
Komentarze
Vai Bewitched
Zdecydowanie mam tę książkę na liście. Twoja recenzja tylko utwierdziła mnie w tym, że warto ją przeczytać. Dziękuję.
Karolina
Ja uwielbiam Kinga i horrory, choć nie zawsze jego horrory są "tak bardzo mroczne", jakbym oczekiwała. Tej pozycji jeszcze nie miałam okazji przeczytać, ale aktualnie jestem na czytaniu "To". I momentami fabuła tak wciąga, że cały świat dookoła przestaje istnieć.
Michał
Pamiętam jak pierwszy raz czytałem tą książkę. Rozkręcała się powoli, budując przy tym napięcie - a końcówka przerosła moje oczekiwania :) Ciesze się, że i tobie się spodobało :)
Krzysiek
Dobra recenzja. Oddaje klimat książki i zachęca do jej przeczytania, nawet kolejny raz. Chętnie bym przeczytał Twoją recenzję "TO" - moim skromnym zdaniem to najlepsza książka Kinga jaką napisał.
Dominika Rygiel
do Krzysiek
Z Kingiem mam ogromny problem - nie do końca lubię wszystko to, co wyszło spod jego pióra. Choć obiecuję przyjrzeć się tytułowi i dać mu szansę ;)