Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny jest książką, która powstawała w trudnych dla autora warunkach. Przykuty do łóżka z powodu choroby Potta, czyli gruźlicy kręgosłupa, zaledwie dwudziestokilkuletni Max Blecher, musiał żyć ze świadomością, iż schorzenie, na które cierpi nie tylko w znacznym stopniu ogranicza go jako człowieka ( pacjenci unieruchamiani byli w gipsowych opatrunkach, uniemożliwiających swobodne poruszanie się), ale jest przede wszystkim bezwzględnym wyrokiem – choroba ta była nieuleczalna, prędzej czy później prowadziła do śmierci pacjenta. Wiedza ta istotnie wpłynęła na dzieło młodego pisarza.
To książka o wszystkich utraconych szansach, które odebrała rumuńskiemu prozaikowi straszna choroba. Blecher w sugestywnych obrazach ilustruje wszystko to, z czego zmuszony został zrezygnować, a co, wspólnie z innymi, przebywającymi w sanatorium chorymi usilnie pragnie zatrzymać i udokumentować. Niewinne romanse czy wesoła zabawa karnawałowa – nawet śmiertelna choroba nie jest w stanie zatrzymać marzeń o normalnym życiu.
(…) śnić i przeżywać to jedno i to samo.
Marzenia te splatają się tutaj z dokuczliwą i dotkliwą prozą życia. Dziennik ten jest pasmem kadrów, zaobserwowanych, wyrwanych i uchwyconych z ciągu bolesnych zdarzeń. Jedne są głęboko naturalistyczne, inne zjawiskowo oniryczne, a nawet surrealistyczne, jeszcze inne czysto refleksyjne. Każde jedno jednak przepełnione jest emocjami. Ból i udręka, jakie znosić musi ciało, niepewność i smutek, z którym walczy umysł oraz usilna próba czerpania radości z każdej chwili. Blecher w sposób wymowny oddziałuje na wyobraźnię, pokazując jak żyć i cieszyć się z każdej pozostałej chwili.
Jak sam jednak przyznaje:
(…) nie piszę tej książki ani dla komfortu mojej duszy, ani dla komfortu czytelnika.
Książka ta jest przecież przygnębiającym świadectwem traktującym o umieraniu i katuszach wyobcowania, jakie idą w parze z chorobą. Dlatego też Blecher niejednokrotnie przywołuje przykre obrazy, w których odchodzą inni pacjenci, znajomi z pobliskich łóżek, powracając tym samym do dotkliwego meritum: raz za razem powracającej świadomości i poczucia nadchodzącego kresu. Ta ponura myśl nie ustępuje, w sposób uporczywy przebija się przez kolejne strony, nie dając o sobie zapomnieć. W dzienniku tym króluje swego rodzaju mrok, złowróżbna wizja końca, którego nie sposób uniknąć…
(…) nienawidzę słońca. Tylko kiedy pada, moja dusza złuszcza swoje radości jak gruba roślina, która potrzebuje wody i dobrze się rozwija w wilgoci.
Proza ta jest wyjątkowa nie tylko ze względu na treść. Znamienną jej częścią jest niewątpliwie język. Rozświetlona jama skreślona została w pięknym, zmysłowym, niemalże poetyckim stylu. Słowa, których używa autor dobrane zostały w sposób precyzyjny. Tworzą harmonijne i melodyjne frazy, przebywanie w ich oparach jest przeżyciem niezapomnianym, gdyż przenoszą odbiorcę w inny, transcendentny niemalże świat, co w sposób doskonały oddaje przekład autorstwa Joanny Kornaś-Warwas.
To było uczucie – dawała mi je choroba – czułem się wyobcowany, na skraju pasty wydarzeń, ruchów, dźwięków i świateł, stanowiących świat wsobny.
Tytuł: Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny
Autor: Max Blecher
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Rok wydania: 2018
Przekład: Joanna Kornaś-Warwas
Ilość stron: 191
Komentarze
Spirulina
W sumie nie lubię takich klimatów, ale warto jest czasem zaznajomić się z czyimś punktem widzenia. Szczególnie, że śmierć czeka każdego dnia.
JackieDubb
Bardzo smutne...
Karolina / Nasze Babelkowo
To musi być niesamowicie smutna, przejmująca książka - która jednocześnie bardzo daje do myślenia i każe cieszyć się życiem...
Vai Bewitched
Smutne to. W obliczu śmierci jednakże znalazł ten człowiek siłę, by pisać -- to godne podziwu.
Natalia
Mam już wystarczającą ilość książek do końca roku, także spasuję :)