W środowisku czytelników panuje mylne przeświadczenie, jakoby czytanie klasyki było równoznaczne z czytaniem książek co najmniej dobrych, bardzo dobrych jak i genialnych. Krążą opinie o tym, iż dzieła klasyków to powieści dla oczytanych mózgów, swego rodzaju elity, która jest w stanie książki te w pełni zrozumieć i docenić. Otóż nie, nawet pisarze okrzyknięci wybitnymi, mają w swoim dorobku książki gorsze, by nie powiedzieć złe. Czasem tak bardzo, iż trudno uwierzyć, że wyszły spod pióra nazwiska ugruntowanego, po tytuły którego można by było sięgać w ciemno.
Za rzekę, w cień drzew to książka, którą krytycy okrzyknęli mianem najsmutniejszej książki na świecie oraz najlepszej, jaką Ernest Hemingway kiedykolwiek napisał. Przez powieść tę przedziera bezwarunkowo egzystencjalny smutek, wynikający z samego rysu fabularnego, u podnóża którego stoi śmiertelna choroba głównego bohatera – pięćdziesięcioletniego pułkownika Richarda Cantwella. Przeświadczenie o zbliżającym się końcu wywołuje u oficera szereg przemyśleń dotyczących życia, miłości i umierania. Swoimi myślami, jak i wspomnieniami z okresu wojennej służby podczas pierwszej i drugiej wojny światowej, dzieli się ze swoją kochanką, młodziutką dziewiętnastolatką – Renatą.
Lepiej przez jeden dzień być lwem niż przez sto lat owcą. Lepiej umrzeć na stojąco, niż żyć na kolanach. (…) Choć jeśli chce się przeżyć, to nieraz lepiej migiem paść na brzuch.
Rzecz się dzieje w romantycznej Wenecji, która, ze swoimi gondolami, romantycznymi kanałami, uroczymi hotelikami, urokliwymi restauracjami i barami, tworzy iście romantyczną atmosferę. Kontrastują z nią obrazy wojenne, którymi Cantwell raz za razem karmi swoją wybrankę. Do tego momentu nie można by było mieć większych zarzutów. Reminiscencje podupadłego na zdrowiu weterana wojennego wraz z refleksyjnością nad istotą życia są dość przygnębiające i wystarczająco wyważają miłosny nastrój Wenecji. Przedziera przez nie gorycz, złość oraz życiowy marazm.
Niemniej Hemingway za cel obrał sobie nakreślenie bliskości pomiędzy bohaterami. Zważywszy na fakt, iż jego styl pisania, co udowodnił takimi utworami jak chociażby Komu bije dzwon czy Pożegnanie z bronią, bywa zwyczajowo dość ascetyczny, by nie napisać reporterski, szorstki i pozbawiony emocjonalnej otoczki, w przypadku Za rzekę, w cień drzew, zamysł ów spalił na panewce. Laureat Nagrody Nobla z 1954 roku nie wyważając dobrze wątku miłosnego, wystawił cierpliwość swoich odbiorców na niebywałą próbę. Infantylizm dialogów pomiędzy pułkownikiem a jego młodziutką wybranką, które to skupiają się głównie na zapewnieniach o wzajemnej miłości i w nieskończoność powielających się zwrotów kocham cię, kochasz mnie?, kocham cię, w obliczu wielkości nazwiska, o którym mowa, jest zaskakująca, zdumiewająca i nieprawdopodobna. Po dziesiątym razie zaczyna nużyć, po trzydziestym irytować, a przy pięćdziesiątym (liczyłam!), mdli tudzież doprowadza do szewskiej pasji.
Za rzekę, w cień drzew to jednocześnie powieść dosyć monotonna, jednowymiarowa, z jednotorowo prowadzoną akcją, przepełniona czułostkowymi frazesami, niebroniąca się niestety ani refleksyjnością wojennych i egzystencjalnych przemyśleń jej bohatera, ani kreacją samych bohaterów. Choć książka nosi znamiona autobiografii autora, zabrakło tutaj pogłębionego rysu psychologicznego postaci oraz bardziej wnikliwego wejścia w ich relację. Dodatkowo, tytuł z przewidywalnym zakończeniem, niezajmujący stylistycznie, niebroniący się swoim, oczywistym przesłaniem i niedojrzałą kreacją bohaterów. Rozczarowująca.
Tytuł: Za rzekę, w cień drzew
Autor: Ernest Hemingway
Przekład: Agnieszka Wilga
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2023
Ilość stron: 356
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Marginesy