Czytanie tej powieści z wielu powodów jest czynnością absorbującą. To wyjątkowa mieszanka legendy o Minotaurze oraz biografii mężczyzny, którego poznajemy jako trzyletniego, śpiącego na worku po mące na dziedzińcu młyna, chłopca. Wyrwane ze snu przez przelatującego obok ciężkiego owada dziecko unosi swoje zaspane powieki, próbując przypomnieć sobie gdzie jest. Odnotowuje, że przyjechał tutaj z mamą oraz siostrami, by pomóc przy załadunku mąki. Na jego twarz pada cień strachu, jego ciałkiem wstrząsa dreszcz zaniepokojenia. Gdzie się podziała jego rodzina? Przeciera oczy, rozgląda się. W oddali widzi oddalający się wóz oraz unoszące się za nim tumany kurzu. Mama odjechała. Zostawiła go. Porzuciła. W tej chwili w pełni dociera do niego znaczenie tego słowa, którego wcześniej nie znał… Jego serce wypełnia złość i smutek. Żal, który już na zawsze ma pozostać nieukojony, który ma pozostać jego chlebem powszednim, chlebem smutku.
Chwila porzucenia staje się swoistym punktem zapalnym w życiu chłopca. Choć powraca do rodziny, choć rośnie zdrów, na zawsze już pozostaje człowiekiem rozgoryczonym, zamkniętym w sobie, człowiekiem melancholijnym, pielęgnującym w sercu mrok. Podtrzymywanie rozpaczy nie przeszkadza mężczyźnie w przeżywaniu życia. Jest wręcz przeciwnie. Doświadcza go intensywniej, wyłapuje otaczające historie, chłonie okoliczne smutki, każdy jeden przeżywając, jak własny. Lekarze nazywają tę przypadłość syndromem empatyczno-somatycznym, on sam zaś, w odniesieniu do własnej osoby, przywołuje postać Minotaura, którego karykaturalne oblicze tonie w mroku labiryntu życia…
W międzyczasie pojawia się Facebook, nowa kapsuła czasu. Jesteś już pół człowiekiem, pół awatarem, wyjątkowym rodzajem Minotaura, nie Mino-awatarem. Rozkojarzyłem się, to właśnie robi Facebook, rozprasza.
To właśnie przywołanie mitu o Minotaurze jest w niniejszej powieści kluczowe, nadaje jej osobliwego, charakterystycznego sznytu. Mitologizacja smutku, wyobcowania, wyalienowania, ale i miotanie się w gąszczu egzystencjalnego labiryntu są w przypadku Fizyki smutku namacalne, stanowią solidną oś konstrukcyjną całej historii. Georgi Gospodinow snuje na niej przygnębiającą opowieść, stanowiącą poniekąd esencję życia. Bułgarski pisarz, na przykładzie głównego bohatera, przelewa na jej karty najistotniejsze punkty i najbardziej charakterystyczne elementy ludzkiej egzystencji. Czyni to jednak w sposób szalenie eksperymentalny. Miesza ze sobą przestrzenie czasowe, newralgiczne wspomnienia z kolejnych etapów życia narratora przeplata z osobistymi przemyśleniami dotyczącymi świata i jego organizacji. Z jednej strony punktuje ludzkie występki (obawa przed apokalipsą wydziera się tutaj na pierwszy plan), z drugiej zaś klasyfikuje osiągnięte przez ludzkość dziedzictwo kulturowe i naukowe, w sposób znaczący skupiając się na tajnikach fizyki kwantowej.
Wiem, że zbaczam z tematu, ale pomilczmy przez chwilę nad duszami:
niegdysiejszych pagerów;
tamagotchi;
kaset video i samego video;
kasetofonów;
które pogrzebały magnetofony;
które pogrzebały gramofony;
kaset;
telegramów, z całym ich rytuałem;
maszyn do pisania (pozwolę sobie na osobiste pożegnanie mojej maricy, pełnej popiołu z papierosów i kawy z lat dziewięćdziesiątych). Pisanie na maszynie było fizycznym wysiłkiem, innym rodzajem ruchu, pamiętacie?
Historia głównego bohatera wraz całym wachlarzem jego nieustających powrotów pamięcią do lat dziecięcych i lat młodości jest swoistym przyczynkiem do wygłoszenia manifestu pokoleniowego, przywołania kolejno lat 70, 80 oraz 90-tych XX wieku i ukazania tego, co było w nich najbardziej kultowe, co stanowiło o ich klimacie, a co już dawno odeszło w zapomnienie. To nostalgiczna podróż w czasie, którą autor próbuje zakonserwować słowem na tyle, by nie przeminęła bezpowrotnie. To próba zamknięcia na kartach powieści całego dziedzictwa kulturowego współczesnego świata, a na pewno jego znacznego fragmentu. Czy jednak udana?
Istnieje jakaś gramatyka starzenia się.
Dzieciństwo i młodość pełne są czasowników. Nie możesz usiedzieć na miejscu. Wszystko w tobie rośnie, tryska, rozwija się. Później, w średnim wieku, czasowniki stopniowo zmieniają się na rzeczowniki. Dzieci, samochody, praca, rodzina – rzeczywiste sprawy rzeczowników.
Starzenie się jest przymiotnikiem Wchodzimy w przymiotniki starości – powolni, bezbrzeżni, zamgleni, chłodni lub przezroczyści jak szkło.
Georgi Gospodinow jest autorem czterech tomów poezji oraz dwóch dramatów. Informacja ta nie jest bez znaczenia – liryczne naleciałości przebrzmiewają przez prozę Bułgara. Pod płaszczem językowego uniesienia, kryje się ekspresyjne wyznanie lęku przed upływem czasu, starością i samotnością, a także przed utratą kulturowej tożsamości i zapomnieniem. Historia jest ujmująca, dzięki mitologizacji niemal ezoteryczna, a jej przesłanie zdaje się być szlachetne. Zniewalającą moc ma przebijająca się przez narrację elegijna nuta, dzięki której nie sposób nie zapomnieć o rzeczach ostatecznych, które naznaczają wszak każdą egzystencję. Tematyczna heterogeniczność oraz czysto filozoficzne zabarwienie projektu Gospodinowa czynią z powieści jednakże rzecz hermetyczną, chwilami ciężkostrawną, stylistycznie przeszarżowaną. Jest to zdecydowanie tytuł dla wymagającego, nastawionego na wytężony wysiłek umysłowy odbiorcę, któremu niestraszna będzie zarówno jej wielowątkowość, liczna sieć mitologicznych odniesień, jak i nielinearna narracja.
Tytuł: Fizyka smutku
Autor: Georgi Gospodinow
Wydawnictwo: Literackie
Data wydania: 2018
Ilość stron: 326
Tłumaczenie: Magdalena Pytlak
Komentarze
Zaczytana na zabój
Lubię książki inne niż wszystkie :)
Kociel
Ciekawa książka, ale chyba bym po nią teraz nie siegła - wole coś lżejszego :)
Viva la Życie
A ja mam obawy sięgać po coś, gdzie w tle w jakimkolwiek ułamku opisana jest krzywda dziecka...pewnie spaczenie zawodowe - bycie mamą :-) Niemniej jednak brzmi bardzo ciekawie, a szukam aktualnie czegoś na długie jesienne wieczory...Btw, piękne zdjęcia i szata graficzna bloga. Podoba mi się :-) Zapraszam do mnie
koza domowa
Miewam obawy przed sięganiem po książki, które być może będzie trzeba czytać ze słownikiem filozoficznym... ;) Ale tak, czy inaczej, zaintrygowała mnie Twoja recenzja. No i - chociaż nie ocenia się książek po okładce - muszę przyznać, że okładka też wpadła mi w oko. Wszystkiego dobrego, Kasia.
Dominika Rygiel
do koza domowa
Ten kontekst filozoficzny jest minimalny,naprawdę. Nie potrzeba żadnego słownika, ani nawet książki do fizyki ;-)
Łukasz
Hej, dobra recenzja. Hmm dla mnie ta pozycja zbyt filozoficzna.