Mosiężna zadebiutowała wydaną w roku 2020 przez wydawnictwo JanKa „Marylą i Deborą”. Debiut ten jest zapowiedzią szerszej trylogii, osadzonej w realiach wojennej i powojennej Polski. Choć tło historyczne gra niebagatelną rolę, nie dominuje nad powieścią, która urzeka recenzentów swoją subtelnością i dbałością o wyrazistość postaci wiodących. Jak wskazuje Wydawca „Maryla i Debora pokazuje świat wewnętrzny dwóch kobiet mających nieodparte przekonanie, że posiadanie przez człowieka emocji i rozumu czyni z niego istotę, która za każdą decyzję przyjmuje odpowiedzialność”. O tym z jakich pobudek powstała i co o swoich bohaterkach myśli sama Autorka, w poniższej rozmowie.
Dominika Rygiel: Pani pierwsza powieść właśnie ujrzała światło dzienne. Jakie to uczucie dla debiutującego pisarza?
Magdalena Mosiężna: Mogłabym wymieniać tutaj wszystkie synonimy słów takich jak szczęście, spełnienie i satysfakcja, ale i tak nie oddałabym w pełni uczuć, których doświadczam. Trzymanie w rękach swojej książki to niesamowite, wzruszające przeżycie. Ale w tej beczce miodu jest też łyżka dziegciu. Do tej pory świat Maryli i Debory znajdował się wyłącznie w mojej głowie, obecnie funkcjonuje niezależnie ode mnie. Pisanie zawsze było dla mnie czymś bardzo intymnym, wiedzieli o tym tylko moi najbliżsi. Teraz, podczas rozmów o moich bohaterach, towarzyszy mi dziwne wrażenie, jakbym zdradzała sekrety swoich przyjaciół.
Wydanie własnej książki wiąże się zatem ze stresem? To forma uzewnętrznienia się?
Tak, pojawia się stres. Nie chodzi nawet o możliwą krytykę książki, ale sam fakt, że ludzie o niej rozmawiają, analizują, interpretują po swojemu. Zaczynam jednak dostrzegać coraz więcej plusów tej sytuacji, bo czytelnicy zwracają uwagę na ciekawe kwestie, których dotąd wyraźnie sobie nie uświadamiałam. A raczej, jako autor podchodziłam do nich instynktownie, często nie nazywając rzeczy po imieniu.
Czyli to również sposób samodoskonalenia się?
Jak najbardziej. Powieść składa się z wielu warstw; okazuje się, że dla każdego odbiorcy ważna jest inna płaszczyzna. Jedni zwracają uwagę na to historyczne, inni na kwestie psychologiczne czy relacje miedzy bohaterami. Dla mnie jest to motywacja, aby po raz kolejny spojrzeć wnikliwie na napisaną opowieść. I jednocześnie lekcja, by z góry nie zakładać, że jako autor wiem o swoim dziele absolutnie wszystko, że nic mnie już nie zaskoczy.
W jednym z wywiadów wyraźnie zaakcentowała Pani fakt, iż ma dość męskiego punktu widzenia na czasy drugiej wojny światowej oraz eksponowania heroicznych postaw. Chciała Pani skupić się na życiu zwyczajnych kobiet, tych zajmujących się domem, opieką nad dziećmi. W przypadku Maryli w zupełności się to udało. Co jednak z Deborą? Jej postawa jest przykładem bohaterstwa, męstwa i odwagi, wszystkim tym, co zdawało się Panią kłuć w literaturze wojennej. Czy to nie złamanie trochę tego założenia, które zdawało się Pani przyświecać podczas pracy nad powieścią?
To nie jest tak, że wojenne bohaterstwo mnie kłuje. W końcu wielkie dramaty i heroiczne postawy zrazu przyciągnęły mnie do literatury wojennej. Proszę mi wierzyć, że wciąż wzruszam się śmiercią Rudego z Kamieni na Szaniec. Moja Maryla, zajęta obiadem i pieluchami, nigdy nie zdoła wzbudzić takich emocji jak żołnierze walczący na barykadach. I wcale nie o to chodzi. Nie zamierzam stawać we szranki z tradycyjnym obrazem wojny w literaturze, tylko zwrócić uwagę na kwestie, które były dotąd niewystarczająco naświetlane lub wręcz pomijane.
Być może większość współczesnych twórców pomija ten fakt z obawy, iż takie zwyczajne życie wypadnie blado, zestawione z dramatami, jakie miały miejsce tuż obok za ścianą: na ulicy, w okopach, obozach? Nie miała Pani podobnych obaw? Nie kusiło Panią, by wyjść poza mury domostwa czy szpitala i zajrzeć w miejsca, gdzie działa się „prawdziwa”, w znaczeniu dramatyczna, stricte wojenna akcja?
Nie. Nie miałam pomysłu na taką akcję ani nawet nie wysilałam się, by go znaleźć. Zostawiam to chłopakom z Czasu honoru :-) Zresztą, w czasie drugiej wojny światowej walka toczyła się wszędzie, nawet w domach i szpitalach. Właściwie nie było od niej ucieczki. Do domu w każdej chwili mogło zapukać gestapo, a szpitale bombardowano. Zatem, można powiedzieć, że akcja mojej powieści również rozgrywa się na froncie wojennym.
Wracając do Debory… Prawdę mówiąc, trudno byłoby napisać książkę o drugiej wojnie w Polsce, nie ocierając się o jakiegoś bohatera. A Debora to akurat przykład odwagi cywilnej, innej niż męstwo na polu bitwy, mniej spektakularnej, więc często niedocenianej. Nie rzuca się w oczy swoim bohaterstwem, nie zawłaszcza całej fabuły dla siebie, pozostawia sporą przestrzeń dla innych osób i historii.
Przyznaję szczerze, że to się Pani udało. Jeśli już jesteśmy przy zarysie fabuły, jaki był Pani modus operandi? Czy miała Pani jasno wyeksponowaną strukturę powieści, wyraźnie zarysowaną jej treść, wiedziała od początku jak potoczą się losy bohaterek, czy wręcz przeciwnie, w fazie tworzenia pozwalała im Pani na swobodę w działania, pozwalała żyć własnym życiem?
Niektóre rozwiązania fabularne były przesądzone od samego początku – przede wszystkim finał wątku Debory. Całość jej historii układała się w zaplanowany sposób, aby doprowadzić do takiego, a nie innego końca. Budowałam i rozwijałam postać Debory, mając pełną świadomość losu, który ją czeka.W ten sposób ów los stał się jej własnym wyborem, wynikającym z obranej drogi, sposobu postępowania, myślenia; niejako wpisany w jej naturę… Nawet gdyby przyszedł mi do głowy pomysł na inny finał, nawet gdybym starała się do niego doprowadzić tak jak Aleksander, nic by z tego nie wyszło. Prędzej stworzyłabym postać Debory od nowa niż narzuciła jej rozwiązanie niezgodne z jej charakterem lub światopoglądem.
Podziwiam konsekwencję ;-)
Co innego Maryla… Ona się zmieniała, stopniowa dojrzewała, a to wpływało na zarys fabuły. Los tej postaci nie został z góry przesądzony, więc mogłam jej pozwolić na swobodę działań, wiedząc, że obie z tego jakoś wybrniemy. A nawet nie tylko, że wybrniemy, ale spotka nas ciekawa przygoda.
Maryla i Debora to wszakże dwie skrajnie różne osobowości. Czy tworząc te sylwetki posiłkowała się Pani jakąś konkretną postacią zaczerpniętą z życia? Być może inspirację znalazła Pani podczas przeczesywania tekstów źródłowych, literatury tematycznej? Czy są to postaci od A do Z wymyślone?
Inspiracją dla stworzenia Debory były sylwetki prawdziwych lekarek i pielęgniarek z getta, zwłaszcza w kwestii ich podejścia do pracy; przekonania, że bez względu na warunki, należy nieść pomoc do samego końca. Mam tu na myśli szczególnie postać Adiny Blady Szwajger, lekarza pediatry w Szpitalu Dziecięcym Bersonów i Baumnaów. W czasie pracy nad powieścią, jej wspomnienia były dla mnie najważniejszą lekturą.
Maryla z kolei to wytwór mojej wyobraźni, choć na pewno na sposób jej kreacji wpłynęły wzorce epoki. Wyobrażałam ją sobie jako typową damę z lat przedwojennych, czarującą, uwodzicielską, otoczoną gronem adoratorów i obowiązkowo z papierosem w fifce (dokładnie tak, jak na okładce książki). Byłam ciekawa, co wyniknie, gdy tę damulkę rzuci się w wir wojennej zawieruchy, gdy zostanie odarta z kolorowych piórek. I czy w ogóle coś z niej zostanie?
Przyznaję szczerze, że właśnie ta „damulka”, jak ją Pani określa, przysporzyła mi podczas lektury nie lada zgryzot. Sama nie wiedziałam, czy mam nią momentami potrząsnąć, czy po prostu, bez zbędnych emocji zaakceptować jej zachowanie. A Pani? Czy którąś z bohaterek darzy Pani większą sympatią? Dlaczego?
Jeśli koniecznie muszę którąś wybrać, będzie to właśnie Maryla. Nie dlatego, że szczególnie ją lubię; myślę wręcz, że nie zaprzyjaźniłybyśmy się w realnym życiu. Jest mi jednak bliższa, właśnie dzięki swym wadom i niedoskonałościom, dzięki temu, że zmienia się i ewoluuje. Deborę darzę podziwem, natomiast Maryla wzbudza we mnie więcej uczuć: czasem rozśmiesza, czasem irytuje, przyciąga i odpycha jednocześnie…
O, widzę, że się rozumiemy ;-) Maryla wywoływała we mnie podobne, jakże skrajne uczucia! A Jak powstawała Maryla i Debora? Rodziła się w bólach, czy praca nad nią była dla Pani czystą przyjemnością?
Rodziła się powoli, ale nie w bólach, bo nie goniły mnie terminy, nikt mnie nie ponaglał. Pisałam, kiedy miałam na to ochotę. Dopiero w zaawansowanym etapie pracy nad książką, gdy już zaczynałam nieśmiało myśleć o poszukiwaniu wydawcy, starałam się pisać regularnie i sama narzucałam sobie dyscyplinę. Tworzenie wielu fragmentów powieści było przyjemnością, szczególnie dialogów z udziałem Andrzeja i jego ironicznego języka. Oczywiście, zdarzały się partie tekstu, z którymi ewidentnie się męczyłam, przerabiałam po kilka razy, dzieliłam, łączyłam, przenosiłam… Na szczęście były to nieliczne fragmenty. Inna trudność w pracy nad książką wynikała z umiejscowienia czasu akcji w dwudziestoleciu i latach wojennych, co pociągało za sobą konieczność poszukiwania informacji, wertowania źródeł, wielokrotnego sprawdzania różnych szczegółów. To wszystko opóźniało pracę, lecz samo w sobie było fascynujące, czasami pochłaniało mnie bardziej niż samo pisanie.
Cieszę się, że sama Pani o tym wspomniała. Przyznam się bez bicia, że z tym dwudziestoleciem międzywojennym to miałam problem. Czytając o tych, jak sama Pani wcześniej wspomniała, „damach i ich adoratorach, papierosach w fifce” czułam się zupełnie oderwana od tej rzeczywistości. Jakby jej nigdy nie było. Dopiero w chwili, gdy uświadomiłam sobie, że przecież ten świat właśnie tak musiał wyglądać, specyficznie, ale jakże pięknie, klimatycznie, z klasą! Czy jej odwzorowanie słowem sprawiło Pani dużo kłopotów? Nie bała się Pani, iż otrze się o sztuczność?
Przyznam szczerze, że dwudziestolecie mnie zauroczyło. Pisząc o lwowskich knajpach, o warszawskiej Adrii, sama miałam ochotę odwiedzić te miejsca. Praca nad rozdziałami dotyczącymi Międzywojnia poszła jak z płatka. Nie zastanawiałam się zupełnie, jak zostaną odebrane, po prostu dobrze się bawiłam. Dopiero redaktorzy sprowadzili mnie na ziemię i trochę okroili te międzywojenne wojaże :-) Jako że staram się być wierna faktom historycznym, od razu napomknę, że dwudziestolecie było epoką daleką od ideału i nawet jego urok nie zdoła przesłonić problemów gospodarczych, a przede wszystkim głębokich społecznych nierówności. Niektóre z tych kwestii starałam się zasygnalizować na kartach powieści.
Finał Pani debiutu jest dość otwarty, sugeruje dalszą część cyklu. Czy jest już nań plan? A może trwają już prace nad kontynuacją?
Tak, pracuję nad kontynuacją. W czasie pisania historia się rozrosła i zrozumiałam, że nie da się jej zmieścić w jednym tomie. Zresztą, nie ma sensu ucinać ani ograniczać wątków, skoro nasze polskie dzieje dają szerokie pole do popisu. Akcja drugiej części zaczyna się w styczniu czterdziestego piątego roku i obejmuje kilka pierwszych lat Polski Ludowej. Bohaterowie z pierwszego tomu, którym udało się przeżyć wojnę, muszą stawić czoła zupełnie nowej, komunistycznej rzeczywistości. Dla niektórych oznacza to społeczną degradację, dla innych – szansę na poukładanie życia na nowo.
Pisze Pani bardzo przekrojowo, bohaterowie prześlizgują się po skrajnie różnych okresach w dziejach Polski. Między dwudziestoleciem, drugą wojną światową, a czasami komunizmu jest ideologiczna przepaść. Jednym słowem to skrajnie różne rzeczywistości, odmienne problemy społeczne. Czy któryś z przełomowych historycznie momentów przysporzył Pani podczas pracy nad cyklem szczególnych problemów? Dlaczego?
Sądzę, że najtrudniejszy jest PRL. Do Polski Ludowej podeszłam od razu z negatywnym nastawieniem, że to taka ciemna, siermiężna epoka… I owszem, to sprawdza się w wielu aspektach, ale im dłużej z nią obcuję, tym bardziej moja ocena przestaje być jednoznaczna. Dzisiaj chcielibyśmy wrzucić wszystkich komunistów do jednego worka, z góry zdefiniować ich jako zdrajców. Jednak nie każdy komunista był ubekiem, który torturował żołnierzy AK (choć ten temat również zostanie poruszony, wręcz stanie się jednym z głównych wątków). Jeśli chodzi o PRL, czuję, że poruszam się na grząskim gruncie i sama jestem ciekawa, co z tego wyniknie.
Skąd czerpie Pani inspiracje literackie? Jaka literatura Panią odpręża? W jakiej znajduje Pani ukojenie, spokój?
Inspiracją do własnej pracy literackiej są dla mnie powieści z historią w tle oraz oczywiście literatura fachowa, relacje ocalonych z getta, powstańców warszawskich, książki o życiu codziennym i obyczajowości w minionych epokach itd. Z kolei dla odprężenia czytam powieści obyczajowe. Zawsze chętnie wracam do mojej ulubionej literatury brytyjskiej, do powieści Jane Austen, do Thomasa Hardy’ego, choć w jego przypadku raczej nie dla ukojenia, lecz właśnie zgłębiania ludzkich dramatów.
Zgodzę się z Panią, prozę Hardy’ego trudno nazwać odprężającą. Juda nieznany dał mi się ostro we znaki, to jedna z tych historii, o których nie zapomnę, a która irytowała mnie niemożebnie. A Pani najbardziej irytująca powieść, bohater literacki?
Znalazłoby się takich kilku. Jednego z nich ujawniłam na kartach powieści, mianowicie doktora Judyma. Pomijając inne zastrzyżenia, nie mogę zrozumieć, dlaczego rozstał się z Joasią. Przecież ona podzielała jego zapatrywania, miała duże szanse, by odnaleźć się w roli żony lekarza-społecznika. A Judym z góry przekreślił ich związek.
I jeszcze przypomniała mi się moja imienniczka, Madzia z Emancypantek Prusa… Przez nią niemal przestałam lubić zdrobnienie naszego imienia!
Dobrze, obiecuję, że nigdy nie powiem do Pani „Pani Madziu” ;-)
Spokojnie, Madzia wciąż jest w użyciu. Minęło już trochę czasu, odkąd przeczytałam Emancypantki, trauma się zmniejszyła :-)
Skoro krytykujemy bohaterów, to dla równowagi, który to ten ulubiony?
Nie mam jednego ulubionego. Jeśli chodzi o męskich bohaterów, preferuję konkretny typ: zdystansowany, ironiczny, trochę szorstki w obejściu, ukrywający wrażliwe wnętrze. No i wręcz przepadam za sympatycznymi gadułami, takimi jak pan Zagłoba czy Jaskier. Zdecydowanie wolę ich od herosów, którym towarzyszą. A kobiety? Dorastałam z Anią Shirley i chyba zawsze będę mieć do niej sentyment. Zdarza się też, że kibicuję literackim szarym myszkom, gdy pod wpływem wydarzeń czy nagłego impulsu mówią dość narzuconym im ograniczeniom i pokazują, na co je stać. Ale tylko tym myszkom, które robią to same z siebie, a nie pod dyktando księcia czy choćby przystojnego biznesmena.
Ani tych, które notorycznie przegryzają wargę ;-)
Tym paniom zdecydowanie dziękujemy. Wracając do ulubionych bohaterów, nie mogę nie wspomnieć o kocie Behemoncie z Mistrza i Małgorzaty, który grał w szachy, pił wódkę i wprawiał całą Moskwę w zdumienie :-)
O! Już wiem zatem skąd u Maryli to zamiłowanie do tej wódki i wprawiania czytelnika w zdumienie ;-) A propos zdumienia, jaka była Pani reakcja na wieść, że znalazł się Wydawca zainteresowany Pani powieścią? Jakie emocje towarzyszą debiutantowi w takiej chwili? To radość i satysfakcja czy raczej niedowierzanie i zdumienie?
W moim przypadku niedowierzanie. Myślałam, że uwierzę w wydanie książki, gdy już podpiszę umowę, ale tak się nie stało. Ciągle towarzyszyło mi uczucie, ze stanie się coś nieprzewidzianego i pokrzyżuje plany. I rzeczywiście, wydarzyła się epidemia, nie było pewne, w jakim terminie dojdzie do premiery. Ostatecznie jednak wszystko skończyło się dobrze. A tak naprawdę zaczęłam wierzyć w momencie, gdy zobaczyłam projekt okładki książki, przedstawiający Marylę i Deborę. Wtedy ostatecznie dotarło do mnie, że dziewczyny ruszają w świat.
Dziękując za rozmowę życzę, aby dotarły do jak najszerszej rzeszy odbiorców.
-
Magdalena Mosiężna (ur.1991) – obecnie mieszka w Rzeszowie. Absolwentka prawa, pracuje w Dziale Kadr w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania. Od dziecka wymyślała różne historie, w końcu zaczęła je spisywać. Lubi podróże do słonecznych miejsc, długie spacery i jazdę rowerem. Maryla i Debora to jej pierwsza powieść.
-