W swoim najnowszym utworze „Lolobrygida” Przemysław Walczak przywołuje bliźniaczo podobnych bohaterów do tych, z którymi zbratał nas już w swej debiutanckiej powieści – „Wądołach”. Tym razem będzie jednak bardziej kameralnie i minimalistycznie, nadal jednak z wyraźnym akcentem na portretowanie Polaków bez lukru i zbędnego retuszu, nie tylko z wyrazistym punktowaniem ich przywar ale ze skupieniem się na głęboko skrywanych traumach. Wrocławski Brochów zamieni na wrocławskie Nadodrze, całą dzielnicę zaś na ponurą poniemiecką kamienicę zamieszkałą przez wachlarz barwnych osobistości.
Jedną z nich będzie tytułowa Lolobrygida, święta Jadwiga „od kotów”, kobieta samotna, otoczona mruczącym towarzystwem, nawiedzana przez zjawę Niemki Grety, przywołującej ducha swego męża Lothara, przystojnego oficera SS. Kolejnym będzie złorzeczący na cały świat Waldemar, utyskujący szczególnie na „komputery, smartfony i Internety, i największe pieniądze”, mężczyzna rozgoryczony, nad wyraz kochający jednak swoją matkę. Sąsiadować będzie z nimi irytujący Darek, łysy czterdziestolatek siejący postrach wśród imprezujących na poddaszu studentów, dla wzmocnienia swojego niecnego charakteru nienawidzący dodatkowo snujących się po budynku kotów Lolobrygidy. Kamienicę zamieszkuje również rozkochana w lateksie i nocnych rozrywkach Lajla a także narratorka niniejszego podania – Magda, niespełniona pisarka, żyjąca głównie dzięki regularnemu zażywaniu xanaxu.
„Jeśli nie wiesz co robić, rób to, co wszyscy, więc robię. I chwalę się na Facebooku wakacjami. Wklejam na Instagramie znalezione w Internecie randomowe zdjęcia dzieci, bo własnych dzieci nie mam, relacjonuję urlop, dzielę się widokiem talerza z kolacją, dodaję selfiki, fotki kota, psa, świnki morskiej albo papugi, umieszczam kolejny fragment książki, zdjęcia ze spotkań autorskich… I czekam na lajki, buźki, serduszka. Niech mnie jeszcze do śniadaniówki zaproszą.”
Osobistości pomieszkujące w kamienicy zdają się na wskroś różne, finalnie okzaując się po wieloma względami figurami mocno do siebie przystającymi. Bohaterowie żyć będą razem, ale jednak osobno. Ich ścieżki nieszczególnie będą się przecinać. Łączyć ich będzie jednak przymusowe sąsiedztwo oraz wpisany w ich żywoty marazm, nieszczęście snujące się po ich mieszkaniach, dojmująca samotność, życiowe niespełnienie i zaprogramowana niechęć do otoczenia i polukrowanej jego wirtualnej wersji.
Pociechy poszukiwać będą w dających złudne poczucie dostatku chomikowaniu podrobów i parówek kupionych promocyjnie w dyskontach, w bezrefleksyjnym wpatrywaniu się w opery mydlane czy w przywoływaniu pstrokacizny lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Oglądanie „Dynastii” czy „Mody na sukces”, zawieszanie na ścianach plakatów z magazynów „Bravo” czy „Popcorn” paradoksalnie okażą się zarówno oknem na „lepszy świat” jak i źródłem narastających frustracji. Podobnym katalizatorem okaże się Internet wraz z modnymi mediami społecznościowymi, zakrzywiającymi i ubarwiającymi rzeczywistość. Koloryt świata będzie gdzieś „tam”, „obok”, ale nie tu i teraz, nie w tej posępnej, wrocławskiej kamienicy.
Walczak śmiało punktuje współczesne społeczeństwo, koncentrując się głównie na jego przywarach i słabościach. Odważnie przedstawia polskość w jej najmniej chlubnej, słabowitej formie. Prozaiczni bohaterowie, niczym w powieści Lidii Amejko podciągnięci zostają do rangi „świętych” osiedlowych. Jak już zdołał udowodnić w „Wądołach”, Wrocławianin jest gorzki i surowy w swej ocenie, nie szczędzi swoim bohaterom nieszczęścia. To postaci odrętwiałe, apatyczne, zrezygnowane. Bywa w tym wszystkim oślepiające przejaskrawienie, bolesna dobitność oraz zdecydowany brak instagramowego retuszu. Jest też odrobina ironii ale przede wszystkim smutne, mocno krytyczne odbicie rzeczywistości w kolorach brudnej szarości. Konsumpcjonizm, bezrefleksyjność, zazdrość oraz próżność kontra samotność, rozczarowania i odrętwienie – ot, kwintesencja prozy Walczaka.
Szkoda, iż autor pozostaje jednostronny i wtórny w tym portretowaniu społeczeństwa wrocławskich osiedli. Tym bardziej, iż cechuje go przecież lingwistyczne wyczucie. Wprawnie przywołuje skrajne rejestry języka. Bywa ujmująco poetycki, jest zaskakująco wulgarny, w tym wszystkim wrażliwy i wyczulony na otoczenie. Zdziera z niego całą warstwę powierzchowności. Koncentruje się na jednym, aberracyjnym jego wycinku, niemalże mitologizując go. Nie dba o to, by odnaleźć dlań równoważący kontrapunkt, nie dba też o zazębianie relacji swoich bohaterów, co sprawia, iż przedstawiony obraz pozostaje rażący ale jednak wybiórczy i chaotyczny.
„Lolobrygida” to jeśli nie kontynuacja „Wądołów”, to jej skromniejsza, bardziej okrojona forma. To ponowne odkrywanie świata już wcześniej odkrytego, bez jakiejkolwiek próby znalezienia dlań jakiejkolwiek optymistycznej przeciwwagi lub szerszego kontekstu. To mikropowieść będą luźnym zbiorem portretów ludzi przybitych i niepogodzonych z życiem, niepotrafiących się nim cieszyć, taplających się w swym rozgoryczeniu. Jakkolwiek trafne te oceny by nie były, w tej niepogłębionej formie pozostają szablonowe. A może takim właśnie autor chce je widzieć?
Tytuł: Lolobrygida
Autor: Przemysław Walczak
Wydawnictwo: Fundacja Kultury Afront
Rok wydania: 2023
Ilość stron: 89
Współpraca recenzencka z Przemysławem Walczakiem