Czy ktokolwiek wyobraża sobie świat bez pszczół? Jak by wyglądał? Albert Einstein twierdził, że w chwili, gdy zginie ostatnia pszczoła, ludzkości pozostaną zaledwie cztery lata życia. Przerażająca wizja a zarazem problem, który poddać można analizie. Maja Lunde, norweska pisarka postanowiła zgłębić ten temat. Pszczoły stały się więc tematem przewodnim jej debiutanckiej powieści dla dorosłych. Z jakim efektem?
Historia pszczół to powieść rozgrywająca się na trzech, zupełnie – zdawałoby się na pierwszy rzut oka – odrębnych, płaszczyznach. Pierwsza z nich rozgrywa się w Hertfordshire w połowie XIX wieku, kiedy to hodowca pszczół, William, próbuje wynaleźć i opatentować nowy, udoskonalony model ula. Po części mu się ta sztuka udaje, nie zdaje sobie jednak sprawy, że gdzieś, oddalony o kilka tysięcy kilometrów, polski przyrodnik Johann Dzierzon pracuje nad podobnym wynalazkiem. Drugi wątek dotyczy Autumn Hill, gdzie w 2007 roku George postanawia przekazać swojemu synowi Tomowi pszczelą schedę. Z przykrością stwierdza jednak, że syn nie jest zainteresowany spadkiem. Co gorsza, coś bardzo niedobrego dzieje się z hodowanymi przez George’a pszczołami. Trzecia odsłona powieści to historia rozgrywająca się w 2098 roku w Syczuanie. Tutaj pszczół nie ma. Ich obowiązki spoczywają w rękach ludzi, w tym Tao, matki trzyletniego Wei-Wen’a. Maluch ginie w tajemniczych okolicznościach a jego matka wyrusza w podróż w poszukiwaniu prawdy.
Powieść Norweżki to tak naprawdę trzy zupełnie różne, oddzielone od siebie kilkudziesięcioma latami, światy. Trzy wątki, które toczą się swoim torem i swoim rytmem. To trzy rodziny, każda borykająca się ze swoimi problemami. Wszystkie trzy na swój sposób tworzą spójny obraz. Coś je łączy. Patrząc na tytuł oraz tematykę odpowiedź nasuwa się sama i jest jak najbardziej oczywista: są to pszczoły. Jest jednak coś ponadto. Co to takiego? Klimat. Niepokojący i trwożliwy. To również uczucie rozczarowania. Każda z nich coś traci, czegoś się obawia. Każda z nich kocha, tęskni i marzy. Życie w czystej postaci.
Przyznam szczerze, że sięgając po ten tytuł nie byłam pewna, czy rzeczywiście w ręku mam coś, co chcę przeczytać. Mam alergię na słowo „bestseller”. Tutaj słowo to wita mnie już na samej górze okładki. Co więcej, wzmocnione zostało przymiotnikiem „międzynarodowy”. Jest więc, zdaniem wydawcy, moc! Czy słusznie? Jak najbardziej tak!
Tym razem nie jest to tylko pusty slogan reklamowy. Historia pszczół to bardzo spójna opowieść o tym, co w życiu ważne: mocne więzy rodzinne; siła, by wbrew logice powstać po upadku, nadzieja na lepsze jutro. Każda z historii niesie w sobie coś jeszcze – planowanie przez rodziców przyszłości dzieci – nie zawsze zgodne z ich oczekiwaniami, kalające dusze jednych jak i drugich…
Na szczególną uwagę zasługuje klimat i wydźwięk książki. Przedstawiona w niej wizja jest dosyć niepokojąca a zarazem niezmiernie realistyczna. To spory atut. Autorce udało się bardzo obrazowo przedstawić trzy, oddalone od siebie czasowo światy. Każdy wspaniale reprezentuje swoją epokę. To, co zasługuje również na uznanie to fakt, że między wierszami Maja Lunde daje delikatną lekcję pokory, podkreśla, że nie wszystko zależne jest od człowieka i jego pracy, spory wkład w funkcjonowanie świata ma także Matka Natura. To taki delikatny pstryczek w nos ludzkości, który bardzo mi się spodobał.
Wszystko napisane zostało przystępnym, wyważonym stylistycznie językiem. Fabuła toczy się niespiesznie, wręcz leniwie, co pozwala czytelnikowi delektować się kreowanym przez autorkę klimatem. Niebagatelny wpływ na odbiór powieści ma również (sic!) okładka. Zaintrygowała mnie swoją prostotą. Czasem mniej znaczy więcej. Tutaj ta zasada sprawdziła się doskonale.
Czy, wśród tych wszystkich ochów i achów, znajdzie się miejsce na chociażby cień krytyki? Można by było książce zarzucić zbytnią patetyczność, granie na ludzkich emocjach. Autorka, jako motyw przewodni wybrała wszak sobie wizję globalnej zagłady. Dla mnie, jako czytelnika, to żadna ujma. Co więcej, poruszony problem dał mi do myślenia. I to mocno. Odtąd, dwa razy zastanowię się, zanim zerwę kwitnącą gałąź jabłonki.
Podczas lektury miałam wrażenie, że Historia pszczół zbyt mało uwagi poświęca tytułowym bohaterkom. Owszem, zdarzały się plastyczne opisy życia owadów w pasiece, hierarchii pszczelej rodziny, organizacji ich pracy. Sięgając jednak po powieść, tuż przed jej lekturą, miałam nadzieję, że będzie tego więcej. Po przemyśleniach jednak stwierdzam, że pszczół było tyle, ile być powinno. Nie zdominowały sagi, lecz sprytnie scaliły ze sobą wątki.
Podsumowując, Historia pszczół, to słodko-gorzka opowieść o straconych złudzeniach, które ciężką pracą, jeśli bardzo się chce, można ponownie odnaleźć. To również ciepła historia o sile jaka tkwi w rodzinie, w miłości rodzicielskiej oraz w ciężkiej pracy w pogoni za marzeniami. Książka ta nie jest być może odkrywcza ani wybitnie oryginalna. Wybija się jednak znacząco wśród innych, okrzykniętych bestsellerów. Zapada w pamięć i daje do myślenia. Z jednej strony mnie zaniepokoiła, z drugiej oczarowała. Nie jest ona, wbrew pozorom słodka niczym miód. Autorka dorzuciła sporą łyżkę dziegciu, niwelując ulepek, jaki się teoretycznie szykował. I bardzo dobrze. Takie gorzkawe historie są czymś, co bardzo lubię. I na pewno będę je polecać dalej.