Teoretycznie rzecz ujmując babcia to najlepsza instytucja świata. Przeciętna babka ma bowiem w zwyczaju: podkarmić wnuka i podmuchać na jego rozbite kolano. To ona zazwyczaj przymyka oko na wszędobylski cukier, pozwala dłużej posiedzieć i bezkarnie oglądać telewizję. To ona snuje opowieści sprzed lat, zawsze zaczynając „za moich czasów…”. Być pod skrzydłami babci to jak wygrać los na loterii. To przygoda dzieciństwa, z której nie chce się wyrosnąć, którą się pamięta. To okres, który pachnie trochę szarlotką, a trochę naftaliną. Pachnie beztroską.
Można kochać swoją babcię przez wiele lat, nie wiedząc w zasadzie, kim jest.
Babcia Elsy jest inna, znacznie odbiega od babci statystycznej. Jest dziarska, szalona, rozrywkowa, wyluzowana, nieprzewidywalna, na swój sposób nieodgadniona. Ma siedemdziesiąt siedem lat i młodzieńczego ducha, razem ze swoją siedmioletnią wnuczką żyje w wyimaginowanym świecie, w Kraju-Między-Snem-A-Jawą, w królestwie Miamas. Nawet w krainie bajek, życie nie jest jednak kolorowe. Nawet do jej bram puka Śmierć. Nawet w wyimaginowanej krainie babcie umierają. Babcia Elsy daje się pokonać rakowi, nie pozwala jednak na to, by smutek pokonał jej małą wnuczkę. Zostawia ją więc z pewnym karkołomnym zadaniem – zostawia jej kilka listów do osób, które spotkała na ścieżce swojego życia. Zadaniem dziewczynki jest dostarczyć je do adresatów. Tym samym zaczyna się kolorowa i zaskakująca przygoda Elsy, dzięki której dziewczynka odkryje prawdziwą tożsamość nie tle co osób ze swojego otoczenia, lecz przede wszystkim swojej babci.
Jest coś szczególnego z domami babć. Zawsze pamięta się ich zapach.
Spójrzcie na okładkę książki. Niech was broń Panie Boże nie zwiedzie! Ostrzegam – jest zupełnie nieprzystająca do zawartości. Przynajmniej pozornie. Jest zwiewna i lekka, trochę infantylna, niepozorna, niemal wakacyjna, z gatunku tych niezobowiązujących, nieobiecujących niczego poważnego, głębszego, z przesłaniem. Nic bardziej mylnego. Choć nawiązuje do przystępnego, lotnego, momentami komicznego i prześmiewczego stylu książki, w najmniejszym nawet stopniu nie zapowiada jednak powieści z przesłaniem. Ogromna szkoda, wszak jest to książka, która uderza w nas swoim głębokim sednem, ośrodkiem którego, z jednej strony jest intensywna relacja na linii babcia – wnuczka, dojmujący smutek po śmierci najbliższej osoby oraz próba przewartościowania i ułożenia sobie życia po jej stracie, z drugiej zaś próba pośmiertnego zrehabilitowania się, wytłumaczenia z błędów przeszłości, wygładzenia nadszarpniętych zębem czasu relacji z rodziną i znajomymi.
Nie chcę, żeby Elsa wiedziała, że umieram, dlatego że wszystkie siedmiolatki zasługują na superbohaterów, Marcelu. Wszystkie siedmiolatki zasługują na superbohaterów, których supermocą jest to, że nie umierają na raka.
Umierająca na raka babcia, skrajnie zapracowani, na dodatek rozwiedzeni rodzice układający sobie życie od nowa i ona – siedmiolatka próbująca znaleźć odpowiedź na całe zło tego świata w Wikipedii. Czy tak smutną i przyziemną historię można napisać z polotem i lekkością pióra? Fredrik Backman udowadnia, że jak najbardziej! Co więcej – czyni to z niebagatelnym, bijącym po oczach poczuciem humoru. Przyciężkawa fabuła odciążona została bajkową stylizacją, warstwą baśniowości i nieprawdopodobieństw. Facecja ta, cały ten wyimaginowany świat alternatywny w obrębie którego obraca się bohaterka na swój sposób tchnie oryginalnością.
– Bez przesady! (…) To twoje pokolenie nie pojmuje, że ludzkość przeżyła miliony lat bez testów alergicznych i innych pierdół. Myślisz, że matki, które mieszkały w grotach, prały w dziewięćdziesięciu stopniach w pralkach automatycznych skóry mamutów, zanim położyły na nich noworodków?
Przyznaję, że mnie podobna konwencja nie do końca przekonuje, w omawianym przypadku momentami niemal irytowała, powodowała, iż w gąszczu wydumanego nazewnictwa, wyszukanych księstw czy zmyślnych postaci zatracał się i zacierał prawdziwy sens książki. Jej potencjał i esencjonalność rozwodnione zostały nie tylko przesadnym fantazjowaniem, ale i nadmierną, niemal niestosowną do problematyki powierzchownością ujęcia tematu.
(…) z częścią przyjaciół nie trzeba o niczym rozmawiać.
Nie ukrywam, iż Pozdrawiam i przepraszam jawi się jako ciepła, pełna serdeczności opowieść o rodzinie i wartościach, jakimi powinni kierować się jej członkowie. Bycie razem, wsłuchanie się w potrzeby dziecka, oderwanie od pracy zawodowej to tylko część problematyki, na którą Backman próbuje zwrócić czytelnikowi uwagę. Czyni to w sposób aluzyjny, mrugając do odbiorcy oczkiem, ze stylistycznym komizmem próbując ukryć powagę tematu, jaki wziął sobie na warsztat.
Czy to słuszna droga? Patrząc na ilość sprzedanych na świecie egzemplarzy książki, zdaje się, że takie lekkie podejście do grzechów współczesności jest społeczeństwu potrzebne. Ja wprawdzie podobnej konwencji nie kupuję, głęboko jednak wierzę, że znajdą się tacy czytelnicy, którym taki sposób zwrócenia uwagi na problem rodziny, bliskości i śmierci się spodoba. Jest ze wszech miar innowacyjny, niezwykły i niebanalny. To przygoda, w którą można się wciągnąć i z której można wyciągnąć wnioski.
Tytuł: Pozdrawiam i przepraszam
Autor: Frederik Backman
Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 456
Komentarze
Ania
Książka wydaje się być bardzo interesująca. Sama uwielbiam swoją babcię, więc może poczytam i o innej babci :) pozdrawiam! :)
Maciej
"Jest coś szczególnego z domami babć. Zawsze pamięta się ich zapach." Ha! Dokładnie tak jest. Aż sobie odświeżyłem wspomnienia i wyszło, że u jednej babci był to zapach naftaliny, a u drugiej... frytek :))
Katarzyna
Mam wspaniałą babcię!
Paulina
Fabuła i sam pomysł na książkę wydają się ciekawe, szczególnie, że konwencja żartu i lekkości jest nietypowa w zderzeniu z rangą problemu jaką jest choroba nowotworowa. Jestem ciekawa jak to wyszło, może sięgnę po książkę. Dzięki za recenzję:)