Na początku nic nie zapowiada tragedii. Narodziny Anny są dla Karen naturalną konsekwencją zawarcia małżeństwa. Zakup wspólnego domu z mężem okazuje się być kolejnym krokiem na niwie rodzinnej stabilizacji. Sprawy toczą się we właściwym sobie rytmie i ściśle przyjętym porządku. Utarty schemat, który nie zapewnia rodzinie szczęścia i poczucia spełnienia. Machinalne „odhaczenie” kolejnych etapów związku między nimi staje się dla Karen rozczarowujące. Początkowo, dosyć naiwnie wierzy, iż „samotność we dwoje skupiona wokół malutkiego dziecka nie może oznaczać końca nas”. Chcąc być jednak kobietą nowoczesną, zgadza się na rozwód, podział wspólnego majątku oraz, co okaże się najbardziej problematyczne i bolesne, podział opieki nad córką.
To właśnie owo „przekazywanie” dziecka byłemu mężowi stanie się dla Karen synonimem klęski i indywidualnej porażki. „Jak wytłumaczyć swoim dzieciom, że większość związków rozpada się w trakcie pierwszych lat ich życia, że to wtedy dochodzi do konfliktów, niezadowolenia, roztrzaskiwania talerzy o podłogę”, rozważa. Trudno jest jej poradzić sobie z owym „wypożyczaniem” byłemu partnerowi Anny i z powstawianiem wówczas odczuciem osamotnienia i oderwania od córki. W głębi duszy pragnie być matką idealną, stuprocentowo obecną w życiu swojego dziecka, co, z chwilą, gdy godzi się na warunki proponowane przez mediatorkę, staje się w pełni niemożliwe. „Wiem, wiem, wiem. To nie jest żaden konkurs. Ale chcę go wygrać”, uparcie powtarza.
Oliwy do ognia dolewa matka Karen, która dodatkowo podsyca jej odczucie rozczarowania i potęguje smutek oraz rodzące się w jej głowie poczucie alienacji. Początkowo próbować będzie odwieźć córkę od decyzji odejścia od męża „dla dobra dziecka”, by później raz za razem przyganiać powzięte przez nią decyzje zarówno o rozstaniu z mężem jak i podziale opieki nad wnuczką. Dla matki, Karen winna była walczyć o związek i przeczekać gorsze chwile, miast iść z duchem czasu i zgadzać się na jego rozpad, choć samej nie udało się uniknąć podobnego błędu. „Twój problem polega na tym, że masz takie romantyczne wyobrażenie związku i mężczyzny”, stwierdza matka. „Trzeba walczyć”, dodaje złośliwie raz za razem, podkreślając, że wyłączna opieka nad Anne winna przypaść wyłącznie jej. Uczucie owo potęguje się jeszcze przed okresem Świąt Bożego Narodzenia, kiedy to okazuje się, iż w tym okresie czas opieki nad córką przypada byłemu mężowi, czego matka nie omieszka wytykać Karen.
To starcie dwóch skrajnych postaw życiowych, skostniałej tradycjonalistki usilnie trzymającej się tezy, że wszystko można naprawić i przeczekać, a opieka nad dzieckiem jest obowiązkiem wyłącznie matki z podejściem ultra nowoczesnym i współczesnym, w którym to rozstanie oraz sprawiedliwy podział wychowywania dziecka pomiędzy mężczyzną i kobietą miałoby być początkiem nowego, lepszego życia. Karen tkwi jednakże w zawieszeniu, między jednym a drugim stanowiskiem, nieskłonna do odnalezienia wewnętrznego spokoju i pogodzenia się z sytuacją i poczuciem porażki. Trwa w zawieszeniu, rozdarta, rozhisteryzowana, niespokojna. Z chwilą, gdy Anne przebywa u ojca ogarnia ją dojmujący lęk separacyjny, jej osamotnienie, wewnętrzne rozdygotanie i ból są ogromne.
„Moja córka to nie pudełko z farbami, a moje życie to nie kartka”, stwierdza apatycznie, próżno szukając odrobiny kolorytu i optymizmu wokół siebie. Odpowiedzi szuka w świecie zwierząt, raz za razem przyrównując ich metody wychowawcze i zestawiając je z tymi ze świata ludzi. Uniwersum to jeszcze bardziej ją jednak przybija i pogrąża, podsyca odczucie błędnie powziętych decyzji i przegranej. Isakkstuen nie równoważy tych emocji, nie zestawia ich z punktem widzenia mężczyzny. Brak tutaj również jakiegokolwiek pozytywnego kontrapunktu. Depresyjne myśli narratorki, niczym bezwładny strumień świadomości płyną i kumulują się, nie dając chwili na wytchnienie. Jednocześnie nie brak tutaj dystansu, jakby emocje bohaterki nawarstwiały się, pozostając jednakże za szybą jej nieobecności. Tkwi bezradna we własnym mikro świecie, nie dopuszczając do siebie myśli, by przełamać ów impas i zacząć żyć od nowa i na nowych zasadach.
„Bądź dobra dla zwierząt” to rzecz o stereotypach dotyczących związku i rozwodu, powieść, w której to Monica Isakstuen próbuje obalić mit, jakoby było macierzyństwo było wyidealizowaną i przepełnioną szczęściem przygodą, w której to wsparcie innych kobiet, w tym własnej matki, a także rola dziecka, scalającego związek i powodującego, iż ten rozkwitnie po raz wtóry, miałoby być rzeczą oczywistą i zapewniało prywatny sukces. Norweska pisarka łamie tabu dotyczące rodziny jako ideału, demitologizuje zarówno instytucję małżeństwa jak i sam rozwód, jako ewentualny lek na jego niespełnienie. Skupia się na samotności matki, dla której konieczność dzielenia się dzieckiem jest równoznaczne z zatracaniem samej siebie i brakiem możliwości odnalezienia własnego miejsca w życiu.
Tytuł: Bądź dobra dla zwierząt
Autor: Monica Isaktsuen
Przekład: Iwona Zimnicka
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2023
Ilość stron: 248
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Czarne