Twierdzi, że słowa mają zbyt mało wymiarów, bywają toporne i nieporadne. A jednak jej teksty, choć krótkie i skondensowane do cna, przepełnia niewymowna treść. Treść ta tnie rzeczywistość boleśnie i precyzyjnie, autorka wyłuskuje bowiem z niej to, co najbardziej dotkliwe i spychane w najmroczniejsze zakamarki duszy. Samotność, balansowanie między jawą a snem, nieukojona tęsknota za wewnętrznym ładem, ohyda świata zewnętrznego z całym paskudztwem kłębiącym się na co dzień w człowieku. To, o czym chciałoby się zepchnąć w niepamięć staje się tutaj tematem przewodnim. To emocjonalna niewygoda zamknięta w ścisłe ramy słów, wiersze przeszywające na wskroś. W dzisiejszej Rozmowie przy kawie, o swojej twórczości i inspiracjach opowie Anna Popis-Witkowska, autorka tomiku wierszy Skazana na skazę.
Dominika Rygiel: Jaka była Twoja reakcja, gdy okazało się, że Skazana na skazę opuści bezpieczną przystań szuflady i ujrzy światło dzienne?
Anna Popis-Witkowska: W zasadzie zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Ewie Schilling, pisarce i właścicielce Wydawnictwa Seqoja, teksty dałam do przeczytania zupełnie prywatnie, nie jako wydawczyni, lecz jako swojej siostrze z wyboru, żeby mogła się czegoś więcej o mnie dowiedzieć. Zapytała, czy w razie czego może je wydać. W przekonaniu, że na pewno nie podejmie takiej decyzji, powiedziałam „tak”, bo nie lubię mówić jej „nie”. Minęło parę miesięcy i… dostałam paczkę tomików. Byłam i wzruszona, i przerażona.
Zdradzę Ci zatem mały sekret. Troszkę maczałam w tym ręce i przyklasnęłam pomysłowi p. Ewy, zanim Ty zdałaś sobie z tego sprawę ;-) Mam nadzieję, że nie masz nam tego za złe, a Twoje odczucie przerażenia zaciera się na rzecz bardziej pozytywnych emocji?
Za złe nie mam, dziękuję, chociaż trochę się dziwię, że nie tylko Ewie się jakoś spodobało to, co napisałam. Chyba w ogóle najwięcej jest we mnie zdziwienia, że jeśli pojawiają się jakieś oceny, to nie są negatywne.
Czy te pozytywne opinie nie powinny zmotywować Cię do pisania na szerszą skalę? Na poważniej (aczkolwiek nie sądzę, by Twoja dotychczasowa twórczość na poważnie nie była)?
Takie teksty jak te piszę wtedy, kiedy czuję taką potrzebę, kiedy rozsadzają mnie jakieś emocje. Nie da się tego przewidzieć, zrealizować jakiegoś „planu produkcyjnego”. Zdarza mi się pisać jakieś teksty na zamówienie, mogę też zmajstrować od ręki rymowankę na zadany temat albo prozatorską ekfrazę do jakiegoś obrazu, bawiłam się też w pisanie tekstów typu drabble – ale to nie ma nic wspólnego z zawartością tego tomiku.
A jednak twierdzisz, że nie tworzysz poezji, że poezja to coś subtelnego, artyzm słowa, a ty jesteś osobą mocno stąpającą po ziemi. Skazana na skazę, w moim odczuciu, zupełnie przeczy tej opinii. Dla mnie wiersze te przesiąknięte są subtelnością. Mają w sobie coś ulotnego, nienamacalnego, co zdecydowanie oddziela je od prozy, a czyni poezją w pełnym słowa tego znaczeniu. Może działa tutaj mechanizm wyparcia i do tej subtelności trudno się po prostu przyznać? Czy wrażliwości można i trzeba się wstydzić?
Twierdzę, że jestem przyziemna – to nie to samo co mocne stąpanie po ziemi, chociaż to drugie też mnie, mam nadzieję, cechuje. I nie uważam, że jestem całkowicie pozbawiona wrażliwości, tylko że nie mam tego jej wyjątkowego moim zdaniem rodzaju. Absolutnie też nie sądzę, że należy się wstydzić tej cechy. Inna rzecz, że w tych moich… no dobrze, wierszach… że w nich odbija się nie tyle wrażliwość (cecha wrodzona), ile nadwrażliwość wynikająca z doświadczeń, w tym z mojej choroby (ChAD).
Jaki to jest ten wyjątkowy rodzaj wrażliwości? Jak go scharakteryzować? Czy mogłabyś wskazać jakieś konkretne nazwisko osoby posiadającej ten dar, o którym mówimy, a którego Twoim zdaniem Tobie właśnie brakuje?
Na przykład moi ulubieni Gałczyński i Osiecka. A także Stachura czy Baczyński. Oczywiście nie znaczy to, że nie widzę tego także u wielu innych, pewnie mogłabym wyliczyć co najmniej kilkadziesiąt nazwisk, ale to te przychodzą mi na myśl jako pierwsze.
O! Czyli już mniej więcej wiem, o jakim rejestrze wrażliwości mowa. Skazana na skazę, jak już sam tytuł wskazuje, to tomik dalece pesymistyczny. Wiersze te, bo tak będę nazywać tę twórczość, kąsają kasandrycznym nastrojem, trafiają w najmroczniejsze zakamarki duszy. To Weltschmerz w pełnym tego słowa znaczeniu. Czy przelewanie tak mocnych emocji na papier może przynieść ukojenie, czy wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej jątrzy rany duszy?
Tytuł tomikowi nadała Ewa, ja jej przesłałam po prostu plik ze swoimi tekstami, a ona wybrała spośród nich kilkadziesiąt, ustaliła kolejność i zorganizowała całą resztę. Co do efektów pisania: mnie raczej daje ono nieco chwilowej ulgi. I uważam, że nie są to wiersze pesymistyczne. To raczej Pratchettowski knurd.
Uważasz zatem, że Twoje słowa mają magiczną moc ściągania ludziom z nosa różowych okularów?
Nie, miałam na myśli to, że ukazują mój knurd. Tym czytającym, którzy trochę mnie znają, mogą pokazać to, czym na co dzień nie epatuję w takim stopniu. Chociaż nie zawarłam tam nic, o czym by moi znajomi nie wiedzieli. Tyle że przez lata nauczyłam się dość spokojnie mówić o tym, co odczuwam, w tym o chronicznej bezsenności czy o chorobie. A w tym tomiku można przeczytać nie tylko o tym, co czuję, ale i jak to czucie przeżywam.
Wbrew pozorom przyznam, że nie borykam się z podobnymi bolączkami jak Ty, a jednak takie odczuwanie świata nie jest mi obce. Czuję i widzę świat w podobnych barwach. Nie myślisz, że większość z nas odczuwa rzeczywistość podobnie do Ciebie, ale po prostu stara się spychać prawdę o nim w te najciemniejsze i najmniej uczęszczane zakamarki duszy? Może po prostu większość z nas stara się nie dopuszczać podobnych rozważań do głosu?
Nie wiem, co czują inni, mogę się czasem domyślać, dlatego dalsze słowa są tylko gdybaniem i zastrzegam z góry, że nie mają na celu wartościowania czyichkolwiek doznań. Może chodzi właśnie o to, że innym osobom udaje się te odczucia zepchnąć? Że wielu ludzi zna takie uczucia, ale większość w tym mroku tylko brodzi, a tylko niektórzy – jak ja – są nim zalewani i czasem w nim toną?
Toną, ale chwytają się brzytwy, a raczej pióra, próbując wynurzyć się na powierzchnię wspomnianego mroku? Swoimi wierszami przecinasz przecież przestrzeń z laserową precyzją. Z takim wyczuciem słowa trzeba się urodzić czy też można się go nauczyć? A może to coś na kształt emocjonalnego survivalu?
Trudno mi powiedzieć, bo moje zamiłowanie do polszczyzny sięga naprawdę bardzo wczesnych lat, więc nie wiem, czego zalążki były we mnie z natury, a co jest wyłącznie wyuczone. Wcześnie zaczęłam czytać, niewiele później – zwracać uwagę na poprawność językową (jedno i drugie było zasługą mojej matki). A potem to już poszło… Dlatego gdy ktoś mówi, że moje przejmowanie się błędami to zboczenie zawodowe, odpowiadam, że zboczenie było pierwsze i to z niego się wziął zawód. Większość mojego życia kręci się wokół słów: praca to korekta, redakcja, czasem skład. Wypoczynek to najczęściej czytanie – tradycyjne lub za pomocą uszu; od kilku lat nad wersje papierowe i e-booki przedkładam audiobooki, bo pozwalają poznawanie książek łączyć z innymi zajęciami, które lubię: prowadzeniem auta i kontaktem z końmi, a także z codziennymi obowiązkami. O kotach w kontekście audiobooków nie wspominam, bo te zwierzęta to akurat i z tradycyjną książką dobrze się „komponują”.
Przybijam piątkę. Też swego czasu mocno doceniłam siłę audiobooków. Z chwilą, gdy okazało się, że można czytać, mając ręce wolne, wszystkie bzdurne domowe zajęcia nagle nabrały innego wymiaru ;-) Mogłabyś zatem polecić jakiegoś audiobooka, który zrobił na Tobie szczególne wrażenie?
O to, to! Dużo łatwiej się tymi sprawami zajmować, gdy mózg ma odskocznię i ręce robią swoje, a głowa może być gdzie indziej. Hmm, moje wymagania czytelnicze nie są szczególnie wysokie, a gdy już sięgam po jakieś ambitniejsze pozycje, to często są to takie, które nie pojawiają się w formie dźwiękowej. Od dziesięcioleci jestem wielbicielką szeroko pojętej fantastyki oraz kryminałów i thrillerów. Wspomnę o trzech spośród ostatnio przesłuchanych książek.
Pierwsza to „Bądź sexy i nie daj się zamordować” Karen Kilgariff i Georgii Hardstark w świetnej interpretacji Marii Peszek. To opowieść o tym, jak poznały się autorki podcastu kryminalnego „My Favorite Murder”, i o tym, skąd wzięło się ich zamiłowanie do analizowania zbrodni, a także – dlaczego tyle osób podziela ich fascynację. Wbrew pozorom, jakie mogą tworzyć tytuł i pełen humoru język, książka porusza całkiem poważne zagadnienia i ma wyraźny rys feministyczny.
Dzięki za typ! Ten tytuł nie rzucił mi się dotąd w oczy, a brzmi kusząco. Coś czuję, że zaraz moja lista z tytułami must read znacząco się wydłuży.
Drugą będzie „Projekt Hail Mary” Andy’ego Weira, najbardziej chyba znanego dzięki „Marsjaninowi” i jego ekranizacji w reżyserii Ridleya Scotta i z Mattem Damonem w roli głównej. „Projekt Hail Mary” – czytany przez Jakuba Kamieńskiego – ukazuje oswajanie inności i zwalczanie ksenofobii w warunkach naprawdę ekstremalnych. Chwilami trudno sobie wyobrazić opisane przez Weira mozolne budowanie dialogu człowieka z przedstawicielem obcej cywilizacji. Bynajmniej nie dlatego, że jest to tzw. hard SF, lecz dlatego, że obecnie doświadczamy problemów w dogadywaniu się nawet ze swoim gatunkiem, ba, z jego przedstawicielami mieszkającymi w tym samym kraju i mówiącymi tym samym językiem co my.
Marsjanina czytałam, choć nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, ale chyba wyłącznie dlatego, iż nie jestem fanką SF. A może polecisz coś bliskiego literatury faktu? To gatunek, który cenię, ale nie do końca jestem mu wierna.
Trzecia pozycja to „Obłęd” Justyny Kopińskiej. Kopińska znana jest przede wszystkim ze świetnych reportaży, ta książka to powieść. Przyznam, że nie najlepsza językowo (chociaż głos czytającej ją Krystyny Czubówny wiele tu ratuje) i z nieco rozczarowującym, przewidywalnym zakończeniem. Ale oparta w dużej mierze na prawdziwych relacjach, które nie były wystarczające do stworzenia reportażu. Pokazuje równolegle doświadczenia dziennikarza, który w celu zdobycia materiałów do reportażu postanawia udawać zaburzenia psychiczne i dostaje się na oddział psychiatryczny, oraz prywatne doświadczenia i motywacje jego lekarki. Dołożony do reporterskich elementów wątek spiskowy w dużym stopniu psuje efekt, ale łatwo odróżnić, co jest czym – a część opisująca rzeczywistość oddziału psychiatrycznego jest niestety bardzo prawdziwa, czego dowiódł chociażby reportaż Janusza Schwertnera „Piżamki”. Mimo wszystko „Obłęd” polecam, bo zwraca uwagę na zacofanie, przeciążenie i patologię polskiej psychiatrii. Polska opieka zdrowotna jest ogólnie w nie najlepszej kondycji, a psychiatria po prostu kona. I nie jest to wina pandemii. Psychiatrię łatwo traktować po macoszemu, bo w społeczeństwie wiedza na temat chorób i zaburzeń psychicznych jest marna, a wizyta u specjalisty zajmującego się tą dziedziną jest traktowana jak powód do wstydu. Od lat staram się wykonywać swoistą „pracę u podstaw”, otwarcie mówiąc o swoich problemach i o tym, że nerwicy czy depresji nikt nie powinien się wstydzić bardziej niż reumatyzmu czy cukrzycy. Każda z nich to tylko i aż choroba i trzeba się nimi odpowiednio zajmować.
Zgadzam się, psychiatra jest jedną z bardziej zaniedbanych dziedzin medycyny. Cieszę się zatem, że przywołujesz ten tytuł i otwierasz oczy na problem, który realnie istnieje, a o którym mało się mówi. Wróćmy jednak do wierszy, bo przecież ich pojawienie się na rynku wydawniczym spowodowało, że rozmawiamy. Czy by pisać wiersze, trzeba je czytać? Kto jest twoją inspiracją?
Nie wiem, czy czytanie wierszy jest konieczne do ich pisania. Myślę, że nie ma ścisłej reguły. Ale sądzę też, że w ogóle warto czytać – i prozę, i poezję. Uwielbiam twórczość Gałczyńskiego i Osieckiej, ale doskonale widać, że się na nich nie wzoruję. Zapewne to jedna z przyczyn, które sprawiają, że trudno mi przyjąć, iż tworzę prawdziwe wiersze: to, co piszę, ma zupełnie inną formę niż to, co najbardziej cenię jako czytelniczka poezji. A do to tekstów zawartych w tomiku inspiracją było wyłącznie to, co czuję i czego doświadczam.
Tę prawdę czuje się w Twojej poezji. Myślę, że odbiór Twoich tekstów jest tak pozytywny, bo ludzie czują w nich prawdę, o której wyżej wspominasz. A Ty? Co cenisz zatem w poezji najbardziej? Na co zwracasz szczególną uwagę?
To pytanie, na które chyba nie umiem odpowiedzieć. Czytam wiersz i albo do mnie przemawia, albo nie. Jeśli przemawia, sięgam po więcej utworów tej osoby. To jest chyba właśnie to coś, o czym rozmawiałyśmy wcześniej, ten szczególny rodzaj wrażliwości, którego nie umiem zdefiniować.
A który jednak, będę się przy tym upierać, przebija przez Skazaną na skazę ;-)
Miło mi, że tak uważasz.
Dziękuję Ci pięknie za tę rozmowę.
Dziękuję również.
-
Anna Popis-Witkowska: Urodziłam się w 1980 roku i niestety nadal żyję.
-