Znacie kogoś, kto nie marzy o dalekich podróżach? Powiedzmy: o dwóch tygodniach w domkach z bali na Bali, tygodniu z drinkiem u stóp Sfinksa czy chwili na podziwianie potęgi natury u stóp Himalajów? Nie? Niemożliwe! Przyznam szczerze, że patrząc na swoich znajomych, czy też zerkając w prawo lub lewo, zawsze znajdzie się ktoś, kto wrzuci w sieć zdjęcie z piramidą na dłoni, co bardziej wymagający, taki „ą i ę”, nawet odważy się zanurkować wśród bajecznie kolorowych raf. Patrząc na entuzjastyczne wpisy na Facebooku czy podziwiając dobrze wykadrowane i podkręcone ujęcia bajecznych zakątków świata na Instagramie, chciałoby się niemal krzyknąć: „świat jest piękny!”. Niemalże „bez skazy!”. Czy jednak aby jest tak na pewno?
Tomek Michniewicz, w swej książce Świat równoległy, zasiał pod tym względem we mnie spore ziarno niepewności. Znany z licznych backpackerskich ekspedycji podróżnik, w ośmiu różnych reportażach, próbuje udowodnić, że świat, jaki wykreowaliśmy sobie na podstawie turystycznych folderów czy zdjęć z wakacji w głowie, nie do końca jest tym miejscem, który naprawdę istnieje.
Dziennikarz zaczyna swoją przesiąkniętą wątpliwościami podróż w Pakistanie, mekce terrorystów tylko po to, by pokazać, iż jest to niezwykle przyjazny, bogaty w krajobrazy kraj a zarazem, pomimo licznych zamachów, miejsce ludzi szczerych i niezmiernie otwartych na turystów. Autor przytacza również swoje wspomnienia z pobytu w Kalifornii, która kusi słonecznym latem. Jednak plaże i kobiety w skąpych bikini, palmy i wzgórza Hollywood to nie wszystko, czym ten region może się poszczycić. To właśnie w tym miejscu, w San Quentin, znajduje się jedno z najbardziej rygorystycznych więzień w Stanach. To tutaj osadzono trzy tysiące najbardziej niebezpiecznych gwałcicieli, morderców i gangsterów. Przypadek Johannesburga, czwartego co do wielkości miasta Afryki, przytaczany już przez dziennikarza w Gorączce mocno mnie poruszył. Problemy, z jakimi można się spotkać w tym pięknym (sprawcie w Google, panorama jest naprawdę zjawiskowa!) są szokujące. Do tej pory pamiętam opisywane sceny z zakładanymi ludziom na szyję i podpalanymi oponami. A co z ulubionymi kierunkami polskich turystów, takimi jak: Egipt, Malediwy czy Tajlandia? Czy i tutaj rzeczywistość znacznie odbiega od tej przedstawianej w turystycznym prospekcie? Niestety, zdaniem autora, tak. Szeroko pojęta egzotyka, lazurowe morze, biały piasek, pochylone palmy, lampka wina leniwie sączona w idyllicznej panoramie? Jasne, ale tylko w iluzorycznej, sztucznie wykreowanej scenerii, stworzonej typowo pod niewymagającego turystę, takiego, któremu wystarczy kilka baśniowych widoków i trochę promili by w dwa tygodnie naładować baterie na cały rok. Czy istotnym jest, że sąsiadująca wyspa to po prostu wysypisko śmieci a całe wakacje to pięknie odegrany teatrzyk, który niewiele wspólnego ma z prawdziwym życiem, tym, które toczy się tuż za hotelowymi drzwiami?
Jak widać na powyższych, zaledwie kilku przykładach, Tomek Michniewicz oparł swoją opowieść na kontraście. Malediwy, Pakistan, USA, Słowenia, RPA czy Zimbabwe, to nie tylko kuszące turystycznymi atrakcjami miejsce docelowych podróży. To miejsca, które prócz niebywałych walorów, mają swoje słabe punkty. Może to być szalejąca gangsterka, skumulowana przestępczość, fanatyczna świętość czy wymykające się z wszelkich ram ryzyko. To miejsca, gdzie obok urokliwego zachodu słońca istnieje zwyczajne życie, takie w którym do głosu dochodzi ulica. I tak oto, powstają światy równoległe. Te same a jednak diametralnie różne. Coś je jednak łączy. Obydwie strony tego samego medalu, w zależności kto czego szuka – kuszą.
Styl Światów równoległych jest niezwykle przystępny. Michniewicz z niebywałym polotem i lekkim przymrużeniem oka opisuje zwiedzane przez siebie zakątki. Robi to jednocześnie niezwykle obrazowo. Jest kompanem czytelnika, jego przewodnikiem a jednocześnie kumplem, kimś, z kim chce się przeczesywać kolejne miejsca. Czytanie jego reportaży to podróż, którą odbywa się w towarzystwie kogoś bardzo trzeźwo myślącego a zarazem dobrodusznego i ciepłego.
To, co ponadto przykuło moją uwagę (nie tylko w niniejszym tytule ale przy każdej z książek podróżnika), to wydanie. Jest niezwykle estetyczne. Kredowy papier, kolorowe zdjęcia i nienachalne ozdobniki cieszą oko. Taki egzemplarz przyjemnie trzymać w ręku, jeszcze milej delektować się jego zawartością. Tę książkę trzeba mieć w wersji papierowej!
Przyznam szczerze, że nie do końca wiem dlaczego w omawianym zbiorze znalazł się reportaż dotyczący Hell Week, szkolenia żołnierzy GROMu wysyłanych na wojnę w Afganistanie czy Iraku. Historia ta trochę odstaje od pozostałych, typowo turystycznych wątków. To, jak dla mnie, obok historii o sportowcach ekstremalnych, najsłabszy z reportaży.
Lektura Świata równoległego automatycznie wymusza pytanie odnośnie tego, jak wygląda „prawdziwy świat”. Czy rzeczywiście jest taki kolorowy jak na turystycznych folderach, barwny jak na kinowym ujęciu czy baśniowy niczym tolkienowska epopeja? Ile wiemy o świecie a ile nie dopuszczamy do swojej świadomości? Łatwiej być nieświadomym prawdy, kosztującym chwil pod szyldem „all inclusive” turystą, czy szukającym przygód w buszu podróżnikiem z dużym plecakiem na grzbiecie? Gdzie tkwi prawda a w czym tkwi fałsz?
No cóż, patrząc na podróżniczy dorobek autora, jego zamiłowanie do odkrywania tego, co prawdziwe, autochtoniczne i nieskalane komercją, ma on zapewne rację: światy są dwa. Są równoległe a jednocześnie, niczym dwa odmienne bieguny, od siebie różne. I choć Michniewicz w sam wątpi w swoje słowa, to uczy jednego: nic nie jest tym, czym nam się wydaje. A my, wybierając się w podróż, musimy zdać sobie sprawę, że miejsce, w które wyruszamy może mieć, tuż obok, zupełnie odmienne oblicze. A czy tę ewentualność dopuścimy do świadomości, to już tylko nasza indywidualna, opierająca się na dojrzałości i krytycyzmie, sprawa. Póki co, polecam lekturę tej (oraz wszystkich pozostałych podróżnika) publikacji. Naprawdę warto!